Janusz Reiter: Po wyborach 15 października czas na inwestowanie w umiejętną dyplomację

W jakim kierunku będzie zmierzać Polska? Jak wycenią jej akcje inwestorzy na politycznej giełdzie? – pyta dyplomata.

Publikacja: 04.01.2024 03:00

Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski

Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski

Foto: PAP/Leszek Szymański

Wyobraźmy sobie, że polityka międzynarodowa jest giełdą, na której można obracać akcjami notowanych na niej państw. Każdego dnia inwestorzy decydują, czy kupować, sprzedawać, czy ostrożnie trzymać akcje. Na takim parkiecie wyceniane byłyby również akcje Polski. Jak zmieniłaby się ich wartość po zmianie rządu? Czy inwestorzy rzuciliby się na polskie papiery przekonani, że ich wartość pójdzie mocno w górę, czy też pozbywaliby się ich albo wreszcie przyjęli postawę wyczekującą?

Oczywiście, polityka międzynarodowa działa znacznie wolniej niż prawdziwa giełda, a zatem odpowiedź na to pytanie – i to niesformułowaną językiem inwestorów giełdowych – poznamy dopiero za jakiś czas. Można jednak bez ryzyka założyć, że akcje Polski wywołają co najmniej życzliwe zainteresowanie. Ale o uwagę inwestorów trzeba aktywnie zabiegać. Kto chce ich przyciągnąć, odbywa tzw. road show, czyli podróżuje do głównych ośrodków finansowych, żeby się tam zaprezentować. Z jakim przesłaniem do politycznych inwestorów mogliby wyjechać wysłannicy Polski?

Śladami Estonii

Najpierw powinni ich przekonać, że Polska jest na tej światowej giełdzie politycznej niedoszacowana. Głównie dlatego, że była w ostatnich latach źle zarządzana, ale także dlatego, że ma wyuczoną skłonność do zaniżania własnej wartości. Z tym złym nawykiem chce teraz zerwać, co będzie o tyle łatwiejsze, o ile właśnie wyjaśniła sama sobie parę spraw zasadniczych. Otóż wynik październikowych wyborów kładzie kres wątpliwościom, czy Polska chce być – zgodnie z wyborem podjętym w 1989 r. – państwem liberalnej, czyli wolnościowej demokracji.

Czytaj więcej

Wygrani i przegrani w krajowej polityce. Rok Donalda Tuska, Szymona Hołowni i wielkich powrotów do Sejmu

Ta decyzja jest dla inwestorów dlatego ważna, że zawiera odpowiedź na pytanie, w jakim kierunku Polska będzie zmierzać. W warunkach europejskich nie można być prozachodnim w polityce zagranicznej i antyliberalnym w wyborach ustrojowych. Ponieważ zaś w całej Europie narasta zniechęcenie do liberalnej demokracji i Zachodu jako wspólnoty politycznej, każde wotum za tymi dwiema ideami ma wartość dla całego kontynentu. Tak było w przypadku Estonii, której liberalny rząd z Kają Kallas jako premierem wygrał marcowe wybory. Tak jest też w przypadku Polski.

Polska jest piątym co do wielkości krajem Unii Europejskiej. Z tego faktu jeszcze nic wprost nie wynika, ale odblokowanie tego potencjału jest sprawą woli politycznej. Przykład Estonii z jej 1,3 mln mieszkańców pokazuje, że dobrze rządzony, ambitny mały kraj może odgrywać w polityce międzynarodowej rolę, do której według statystyk nie ma uprawnień.

Stary podział na centrum i peryferie w Europie został uchylony przez rosyjską agresję na Ukrainę. Co najmniej od tego czasu w centrum polityki europejskiej są sprawy bezpieczeństwa, a te rozgrywają się na wschód od tradycyjnego centrum Europy. I tam też powinny być rozwiązania, czyli nowe centrum kompetencyjne. Na razie tak nie jest. Kraje bałtyckie zyskały na znaczeniu, ale ich skala oddziaływania jest ograniczona. Polska została hubem logistycznym i – jak mówi ze szczerym podziwem amerykański ambasador Mark Brzezinski – „humanitarnym mocarstwem”. Jej udział w dyskusjach strategicznych dotyczących wojny w Ukrainie i nowego ładu europejskiego był jednak nad wyraz skromny. Po prawie dwóch latach od 24 lutego 2020 r. przypominanie, że to my „mieliśmy rację” w ocenie zagrożenia rosyjskiego, nie robi już na nikim wrażenia. Nastał czas formułowania własnych pomysłów i umiejętnej dyplomacji.

Polskie zdolności obronne urosły szybciej niż umiejętności polityczne

Przesunięcie punktu ciężkości europejskiej polityki bezpieczeństwa dotyczy nie tylko Europy Środkowo-Wschodniej, ale także Północnej. Finlandia i Szwecja to kraje, które grały dotychczas w polityce europejskiej poniżej swej prawdziwej wagi. Rosyjska napaść na Ukrainę zmusiła je do wyjścia ze strefy komfortu i silniejszego zaangażowania się w sprawy polityki bezpieczeństwa – europejskiej i atlantyckiej. Jeśli dodać do tego Norwegię i Danię, widzimy region dotychczas niedowartościowany w polityce międzynarodowej, a niezwykle atrakcyjny. Mało tego, współpraca z nim może podnieść pozycję Polski w stosunkach z tradycyjnymi partnerami: Francją, a zwłaszcza z Niemcami. Im więcej dobrej współpracy z innymi państwami, tym łatwiej będzie odblokować stosunki z największym europejskim partnerem.

Poprzedni rząd też szukał innych partnerów, ale nie po to, żeby z silniejszej pozycji współpracować z Niemcami, lecz po to, by budować koalicję przeciwko Niemcom. Do takiej gry nie było chętnych.

W NATO jak w domu

Polska jest krajem, w którym współpraca z Ameryką jest akceptowana ponad podziałami partyjnymi. Nastroje antyamerykańskie są zjawiskiem marginalnym, co daje każdemu rządowi duże pole manewru. W dodatku polskie elity i opinia publiczna nie są przesadnie zaangażowane emocjonalnie w spór wewnętrzny w USA. Nie ma wątpliwości, że w interesie Polski leżałby ponowny wybór Joe Bidena, ale każdy inny wynik wyborów trzeba by przyjąć ze spokojem, o który prawdopodobnie u nas byłoby łatwiej niż w wielu innych krajach europejskich.

Warszawa nie musi w pośpiechu nadrabiać zaległości w wydatkach na obronę. Budżet wojskowy jest nie tylko inwestycją w zdolności obronne, on jest wyrazem priorytetów społeczeństwa – świadczy o tym, jak poważnie kraj myśli o swym bezpieczeństwie i na ile jest gotów do poświęceń w jego obronie. To jest ważny sygnał, odbierany z uwagą zarówno przez przyjaciół, jak i przez potencjalnych agresorów. Ale sprzęt wojskowy jest tylko narzędziem polityki. Polskie zdolności obronne urosły szybciej niż umiejętności polityczne. Teraz czas na inwestowanie w dyplomację i zdolności intelektualne polskiej polityki.

Jak zareagowaliby inwestorzy na taką prezentację polskiej polityki zagranicznej? Z pewnością zadawaliby wiele pytań. Odpowiedź na nie dobrze mieć przygotowaną. Jedno z nich dotyczyłoby horyzontu ambicji polskiej polityki. Czy chce ona się zajmować tylko tym, co bezpośrednio dotyczy interesów Polski, czy też zamierza sięgać dalej? Czy propagując rozszerzenie Unii Europejskiej, będzie miała ofertę tylko dla Ukrainy, czy też dla innych kandydatów, w tym Bałkanów Zachodnich? Co z innymi regionami i kontynentami? Co ze sprawami globalnymi, jak klimat czy tzw. global governance? Czy ma ciekawe, oryginalne pomysły, wychodzące poza sferę klasycznej dyplomacji? Czy nie mogłaby się np. podjąć roli lidera w edukacji dzieci i młodzieży do bezpiecznego, odpowiedzialnego używania internetu, a zwłaszcza mediów społecznościowych?

Czytaj więcej

Były dowódca wojsk USA w Europie: NATO byłoby lepsze z Ukrainą

Z odpowiedzią na pytanie, ile Polska ma dywizji, nie będzie kłopotów. Ale do wyceny Polski jako gracza w polityce międzynarodowej potrzebnych będzie wiele innych informacji. Oczywiście, można poczekać, aż rynek, czyli praktyka, zweryfikuje rzeczywiste umiejętności Polski w tej grze. Nikt rozsądny nie może się spodziewać, że na arenie międzynarodowej pojawi się nagle mocarstwo, które nie dość, że zna i rozumie wszystkie istotne problemy tego świata, to jeszcze samo wie i poradzi innym, jak je rozwiązać.

Do porównania z giełdą nie trzeba się nadmiernie przywiązywać. Ale zadawanie sobie pytań tak, jak gdyby trzeba było na nie odpowiedzieć inwestorom i analitykom giełdowym, to ćwiczenie intelektualne, któremu warto się poddać. Bo nawet jeżeli nie na giełdzie, to polska polityka zagraniczna będzie wyceniana.

Autor jest byłym ambasadorem w Niemczech i USA, przewodniczącym Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych

Wyobraźmy sobie, że polityka międzynarodowa jest giełdą, na której można obracać akcjami notowanych na niej państw. Każdego dnia inwestorzy decydują, czy kupować, sprzedawać, czy ostrożnie trzymać akcje. Na takim parkiecie wyceniane byłyby również akcje Polski. Jak zmieniłaby się ich wartość po zmianie rządu? Czy inwestorzy rzuciliby się na polskie papiery przekonani, że ich wartość pójdzie mocno w górę, czy też pozbywaliby się ich albo wreszcie przyjęli postawę wyczekującą?

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?