Anna Radwan-Röhrenschef: Wygrana PiS może nie będzie oznaczać polexitu, ale już marginalizację Polski w UE tak

Ostatnie osiem lat było czasem erozji polskiego członkostwa w UE. Części wynikłych z tego strat może nie udać się już nadrobić. Do formalnego wyjścia raczej nie dojdzie, ale za 20 lat Polska będzie bez wpływu na podejmowane decyzje i dużo poniżej średniego poziomu zamożności.

Publikacja: 22.09.2023 07:43

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński

Foto: PAP/Krzysztof Świderski

Za nieco ponad pół roku Polska będzie obchodzić 20-lecie członkostwa w Unii Europejskiej. Korzyści ekonomiczne tego członkostwa są oczywiste. W porównaniu z innymi państwami Wspólnoty Polska okazała się wyjątkowo sprawnie wykorzystywać fundusze strukturalne, a krajowe firmy skorzystały z dawanych przez wspólny rynek możliwości. W konsekwencji, PKB na mieszkańca wzrósł w latach 2004-2022 z 5,4 tys. do 17,37 tys. euro i z 51,5 do 79.5 proc. unijnej średniej liczonej według parytetu siły nabywczej.

Pierwsze z tych osiągnięć jest zasługą administracji – brukselskiej, która rozsądnie zaprojektowała sposób działania funduszy, a także polskiej, przede wszystkim na poziomie wojewódzkim, która nauczyła się zarządzać ich wydawaniem. Drugie osiągnięcie to oczywiście zasługa polskich przedsiębiorców i ciężko pracujących obywateli.

Politykom udało się o wiele mniej: Platforma Obywatelska uzyskała prestiżowe stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla byłego premiera Jerzego Buzka oraz wymagającą dużych zdolności negocjacyjnych (a więc niekoniecznie idealną dla Donalda Tuska) posadę stałego przewodniczącego Rady Europejskiej. Osiągnięcia Prawa i Sprawiedliwości mierzyć można zaś na skali wręcz ujemnej – nie chodzi już o to, co udało im się i czego nie udało zrobić, lecz bardziej o to, czego nie zdołali zniszczyć.

Wbrew głosom z PiS, Ursula von der Leyen jest powściągliwa w kwestii praworządności

Koronnym przykładem niekompetencji obecnego rządu jest oczywiście sprawa pieniędzy z funduszu RRF (Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększenia Odporności - to jego praktycznym wdrożeniem miał być Krajowy Plan Odbudowy). Nie chodzi tu bynajmniej o ostatni – jak na razie – akt komediodramatu, w którym rzekomo podporządkowany woli prezesa PiS Trybunał Konstytucyjny okazał się niezdolny rozpatrzyć wniosek prezydenta o stwierdzenie zgodności z konstytucją kolejnej już ustawy zmieniającej organizację sądów, co pozwoliłoby Komisji Europejskiej wycofać zastrzeżenia co do niedostatków rządów prawa. Bo wbrew temu, co twierdzą niektórzy politycy zarówno PiS, jak i PO Ursula von der Leyen zachowuje się w kwestii praworządności wyjątkowo powściągliwie i chciałaby spór z rządem w Warszawie zakończyć.

Sedno problemu tkwi w tym, że cała reforma sądownictwa, z którą rząd PiS męczył się przez ostatnie osiem lat, zupełnie niepotrzebnie została z góry uznana za przedmiot konfliktu z „Brukselą”. Tymczasem w sprawozdaniu krajowym Komisji Europejskiej z lutego 2015 r. – od czasu greckiego kryzysu dokumenty tego rodzaju przygotowywane są co roku dla wszystkich państw członkowskich, a zawierają szczegółowe analizy sytuacji ekonomicznej i społecznej oraz sugestie reform – czytamy: „Według raportu Banku Światowego »Doing Business« z 2015 r. egzekwowanie umów w Polsce trwa 685 dni, kosztuje 19,4 proc. wartości roszczenia i wymaga 33 procedur. Pod względem łatwości egzekwowania umów Polska plasuje się na 52. miejscu w rankingu 198 gospodarek. Niedawne zmiany kodeksu cywilnego, kodeksu postępowania cywilnego oraz ustawy o księgach wieczystych i hipotece mogą pomóc w uproszczeniu procesu egzekwowania umów w Polsce. (…) Zmiany te są jednak dopiero na etapie uchwalania lub wczesnego wdrażania. Poważnym problemem jest duża liczba spraw zawisłych [czyli przewlekłych postępowań sądowych – uwaga ARR]. Wyraża się to niskim wskaźnikiem opanowania wpływu w sądach pierwszej instancji, rozstrzygających w sprawach cywilnych i handlowych. Zaległości ma także Naczelny Sąd Administracyjny. (…) Pomyślnie przebiega deregulacja usług świadczonych w ramach wolnych zawodów (…) usługi prawnicze stały się tańsze, a liczba adwokatów i notariuszy wzrosła. (…) Ogółem osiągnięto znaczny postęp w ułatwieniu dostępu do zawodów regulowanych”.

Co mógł zrobić PiS, żeby nie zdobyć łatki niszczycieli demokracji?

Dla osób obeznanych ze stylem komisyjnych raportów jest jasne, że powyższy tekst, sformułowany na początku ostatniego roku rządów PO, stanowi zachętę do reformy sądownictwa. Nie przybrała ona co prawda formy oficjalnego zalecenia (wtedy, śladem wielu swoich europejskich kolegów, Jarosław Kaczyński mógłby forsować niepopularne wśród sędziów zmiany za pomocą argumentu „Bruksela nam każe”), ale jest na tyle wyraźna, że Komisja mogła stać się sojusznikiem, a nie adwersarzem polskiego rządu.

Reformy dokonywane we współpracy z KE nigdy nie dzieją się szybko. Muszą opierać się na szczegółowych analizach, przechodzić przez konsultacje społeczne, wdrożenie rozłożone jest w czasie, a zagrania w stylu ponownego wyboru kandydatów na obsadzone już stanowiska lub wstrzymywanie publikacji orzeczeń TK są absolutnie wykluczone. Jednak w ostatecznym rozrachunku zmiany te okazują się szybsze i trwalsze niż te, które uchwala się w atmosferze zamachu stanu – w nocy, bez uprzedzenia i w oparciu o sekretnie przygotowane projekty. Gdyby PiS działało według nudnych zachodnioeuropejskich reguł, nie dorobiłoby się opinii zagrożenia dla demokracji, miałoby dostęp do pieniędzy z KPO i, paradoksalnie, zamknęłoby temat reformy sądownictwa już pod koniec swojej pierwszej kadencji.

To wszystko oczywiście przy założeniu, że deklarowane cele reformy były jej celami rzeczywistymi. Jeśli chodziło tylko o możliwość wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości do nękania politycznych konkurentów i ochrony popleczników, to PiS na współpracę z Komisją nie miałby co liczyć. Ale tych celów, na szczęście, też nie zrealizowało do końca.

Traumy prezesa Jarosława Kaczyńskiego

Brnąc w spór o praworządność, rząd PiS przekreślił swoją wiarygodność w innych obszarach i przestał być traktowany przez inne unijne rządy jako poważny partner. W dużej mierze mieliśmy zresztą do czynienia z samoizolacją. Jak potwierdza wielu polityków obozu rządzącego, prezes Kaczyński unijnych mechanizmów nie rozumie, za granicę wyjeżdżać nie lubi, a obcych języków i kultur (w tym – obyczajów politycznych) nie zna. Za osoby kompetentne w sprawach europejskich uznaje konserwatywnych profesorów w rodzaju Zdzisława Krasnodębskiego czy Ryszarda Legutki, którzy nie zdołali wejść w konstruktywny, intelektualny dialog z zachodnimi kolegami i w konsekwencji projektują własne fobie i resentymenty na państwową politykę.

Podczas gdy państwa członkowskie Unii, uzgadniając stanowiska i łącząc (ang. pooling) suwerenność, zwiększają swoją sprawczość w globalnej polityce (a więc, używając terminologii z teorii gier, grają w grę o sumie dodatniej), teoretycy i stratedzy PiS we wszystkim wietrzą podstęp i są przekonani, że zysk jednego partnera musi oznaczać stratę dla pozostałych (a więc, że integracja europejska jest grą o sumie zerowej). To, że żadnych podstępów nie są w stanie zdemaskować – z tego prostego powodu, że w rzeczywistości ich nie ma – utwierdza ich tylko w przekonaniu, że pułapka musi być zastawiona wyjątkowo misternie.

Nawiązując do rodzinnych traum prezesa Kaczyńskiego – podzielanych przez znaczną część starszych wyborców – ta spiskowa, nieufna wizja Unii wyolbrzymia rolę i wpływ Niemiec.

Absurdalne tezy o UE jako rodzącej się „Czwartej Rzeszy”, od ponad dwóch dekad sączące się z uralskich nadajników Radia Maryja, stały się dominująca opinią wśród polityków prawicy i zwolenników polskiego rządu.

Jak dinozaury i odgrzewane pomysły PiS przykryły orędzie Ursuli von der Leyen?

Obecna opozycja nie jest bez winy. Nie chodzi tu tylko o to, że kiedy Platforma Obywatelska była u władzy, mówiła o polskim członkostwie w UE praktycznie wyłącznie w kategoriach pozyskanych funduszy, a ignorowała jego moralne i cywilizacyjne aspekty. To za poprzednich rządów do użytku w szkołach dopuszczono podręcznik Wiedzy o Społeczeństwie, w którym kosztom członkostwa w Unii poświęca się więcej uwagi niż korzyściom, zaliczając do tychże kosztów… konieczność budowy oczyszczalni ścieków i odpowiedniego zabezpieczania składowisk odpadów – tak jakby dbałość o czystość polskiego środowiska nie była w interesie przede wszystkim Polaków.

Później, po przegranych na własne życzenie wyborach 2015 roku, Platforma bez zażenowania uznała, że „demokrację w Polsce mogą obronić ulica i zagranica”, co uwiarygodniało propagandowy przekaz nacjonalistycznych mediów o tym, jakoby opozycja nie reprezentowała polskich interesów. Padające z lewej strony sceny politycznej pomysły, by użyć Unii do załatwienia – bardzo istotnych, ale jednak niestanowiących części acquis – kwestii aborcji i równouprawnienia osób LGBT+ miały podobny skutek.

Wbrew oczekiwaniom niektórych moich kolegów i koleżanek z demokratycznej opozycji, UE nie wyręczy nas w stricte politycznej robocie, jaką jest przekonanie obywateli do racjonalnych, demokratycznych, efektywnych kosztowo, opartych na faktach i wiedzy oraz ekologicznych rozwiązań. Tym bardziej, że liberalne media są proeuropejskie co najwyżej na poziomie deklaracji: wiadomość o tym, że szefowa Komisji Europejskiej wygłasza właśnie przed Parlamentem Europejskim coroczne orędzie o stanie UE, przemknęła przez internetowe wydanie „Gazety Wyborczej” i po paru godzinach zniknęła bez śladu. Ważniejsze od niej okazało się nie tylko odkrycie paleontologów, które „pozwoli zrozumieć, jak ptaki oddzieliły się od dinozaurów”, ale też elbląskie spotkanie Jarosława Kaczyńskiego, na które weszli tylko zaproszeni goście oraz odgrzewany pomysł PiS by stworzyć państwową sieć sklepów.

Terror ministra Przemysława Czarnka

Tymczasem przemówienie Ursuli von der Leyen zawierało zapowiedzi ważne dla wszystkich obywateli i obywatelek Unii, a więc także Polek i Polaków. Są wśród nich hasła zaostrzenia walki z przemocą wobec kobiet (przewodnicząca podkreśliła, że „nie” znaczy „nie”), kontynuacja Europejskiego Zielonego Ładu jako polityki przemysłowej skupionej na rozwoju czystych źródeł energii i metod transportu (przy okazji Komisja podejmie dochodzenie w sprawie subsydiowania chińskich samochodów elektrycznych), oraz otwarcie strategicznego dialogu na temat przyszłości rolnictwa (tak, aby wspomagało ono bioróżnorodność oraz gwarantowało suwerenność żywnościową). Przewodnicząca ostrzegła też, że „sztuczna inteligencja jest dla ludzkości zagrożeniem o tej samej skali społecznej co pandemie czy wojna jądrowa”. Zapowiedziała przedłużenie obowiązywania dyrektywy o tymczasowej ochronie, z której korzystają ukraińscy uchodźcy w UE oraz – w perspektywie 10 do 15 lat – rozszerzenie Unii o Ukrainę, Zachodnie Bałkany i Mołdawię. Nie wykluczyła także zmian w traktatach założycielskich, jeżeli okażą się konieczne, by to rozszerzenie przeprowadzić. Stwierdziła wreszcie, że „praworządność i prawa podstawowe pozostaną fundamentalnymi wartościami Unii – w obecnych i przyszłych państwach członkowskich”.

Czytaj więcej

Ursula von der Leyen: rządy prawa to spoiwo, które łączy kraje Unii

Co oznacza dla nas sytuacja, w której PiS nie przegra wyborów do sejmu? Prawdopodobną erozję polskiego członkostwa w UE. Proces ten już się rozpoczął, jego przejawami są m.in. opóźnienie w przyjęciu euro (Chorwacja, która weszła do Unii dziewięć lat później niż Polska, uczyniła to od początku 2023 roku, a z krajów, które wstępowały razem z Polską, poza strefą euro pozostają tylko Węgry i Czechy) oraz faktyczna utrata środków z Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności.

Pierwszego z tych opóźnień PiS nadrobić nie chce, drugiego – nie potrafi, bo po ośmiu latach oczerniania sędziów i kolejnych ustawach majstrujących przy ustroju i organizacji sądów nie jest już wiarygodne jako siła polityczna wprowadzająca reformę sugerowaną w 2015 roku w sprawozdaniu Komisji.

Wyliczone w orędziu Ursuli von der Leyen plany na najbliższy rok – a możliwe, że również na następne lata, bo wiele wskazuje na to, że obecna przewodnicząca zostanie wybrana na kolejną kadencję – pokazują punkty, w których Polska będzie akumulować opóźnienie w stosunku do pozostałych państw Unii. Sterroryzowane przez ministra Przemysława Czarnka uczelnie i zawłaszczone przez pociotków polityków PiS spółki skarbu państwa nie zdołają się włączyć w program Europejskiego Zielonego Ładu. Powiązania finansowe z Pekinem (nie mając pieniędzy z KPO, rząd Mateusza Morawieckiego zadłużył się w Chinach) dodatkowo podważą wiarygodność Warszawy w oczach unijnych partnerów.

Do polexitu raczej nie dojdzie, ale to koniec dobrych wiadomości

Po 30 latach polskich zapewnień, że strategicznym celem naszej polityki zagranicznej jest wprowadzenie Ukrainy do Unii Europejskiej, proces ten dokona się jeśli nie wbrew Polsce (obecne problemy z transportem zboża są niczym w porównaniu ze skutkami rozszerzenia Wspólnoty dla polskiego rolnictwa), to bez jej znaczącego udziału. A prawdopodobna zmiana traktatów skończy się wyłączeniem Polski z przyszłych unijnych inicjatyw i programów.

Do formalnego wyjścia na wzór brytyjski raczej nie dojdzie, ale za 20 lat Polska znajdzie się w położeniu podobnym do amerykańskich stanów Południa w XX-wiecznych Stanach Zjednoczonych: bez wpływu na podejmowane decyzje, dużo poniżej średniego poziomu zamożności (gospodarka może nadal rosnąć, ale będzie to robić wolniej niż w warunkach pełnej integracji, korzystając ze stóp procentowych ustalanych dla euro, a nie złotego), eksportując swoich najzdolniejszych obywateli do lepiej zarządzanych części Unii.

Uniknięcie tego scenariusza jest stawką tegorocznych wyborów.

O autorce

Anna Radwan-Röhrenschef

socjolożka i aktywistka działająca na rzecz integracji Polski z UE. Szefowa Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana w latach 2006-2015. Dyrektorka Fundacji Instytutu Prezydenta Bronisława Komorowskiego (2015-2016). Założycielka Instytutu In.Europa zajmującego się wzmacnianiem proeuropejskiego środowiska w Polsce. Od 2020 r. związana z Polską2050 Szymona Hołowni, w wyborach 2023 kandyduje do Sejmu

Za nieco ponad pół roku Polska będzie obchodzić 20-lecie członkostwa w Unii Europejskiej. Korzyści ekonomiczne tego członkostwa są oczywiste. W porównaniu z innymi państwami Wspólnoty Polska okazała się wyjątkowo sprawnie wykorzystywać fundusze strukturalne, a krajowe firmy skorzystały z dawanych przez wspólny rynek możliwości. W konsekwencji, PKB na mieszkańca wzrósł w latach 2004-2022 z 5,4 tys. do 17,37 tys. euro i z 51,5 do 79.5 proc. unijnej średniej liczonej według parytetu siły nabywczej.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł