Jarosław Kaczyński jest dla środowisk opozycyjnych w Polsce ikoną zła. Porównują go więc one z jednej strony z Władimirem Putinem, z drugiej zaś – z Adolfem Hitlerem. O tym, że nie ma właściwie różnicy między PiS a NSDAP, możemy się też dowiedzieć od Niklasa Franka. To syn Hansa Franka, generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich, pisarz znany z tego, że podjął debatę na temat rozliczenia się w rodzinach niemieckich z narodowym socjalizmem. W najnowszym „Dużym Formacie", czwartkowym magazynie „Gazety Wyborczej", rozmowę z Frankiem przeprowadził Bartosz T. Wieliński. Pod koniec wywiadu dziennikarz nie zawahał się rzucić słowa: „Na Zachodzie obecną Polskę porównuje się czasami do Niemiec z lat 30.". W odpowiedzi usłyszał: „To niestety jest coraz bardziej widoczne. Polska zmierza w kierunku autokracji, ma stać się zamkniętym państwem katolickim. Pojawiają się też tchórze pokroju mojego ojca gotowi wiernie służyć reżimowi". I tak potomek niemieckiego zbrodniarza, wygłaszając takie uwagi, nawiązuje do założeń dawnej – sięgającej wcześniejszych czasów niż nazizm – imperialnej polityki Berlina wobec Polski. Niegdyś chodziło o Kulturkampf – wymierzoną w katolicyzm germanizację ludności zaboru pruskiego. Dziś zaś – jak widać – zdarzają się Niemcy postulujący laicko-lewicową reedukację Polaków, żeby ci stali się wykorzenionymi i wyobcowanymi Europejczykami, którzy będą spełniać oczekiwania hołdującego politycznej poprawności Berlina.

Kuriozalnego skądinąd wywodu Niklasa Franka Wieliński nie skomentował, co tylko może potwierdzać tezę o tym, że dla „Wyborczej" porównywanie Kaczyńskiego z Hitlerem stało się już rutyną. Tylko jak to interpretować? Ano tak, że gazeta stojąca w tej chwili w awangardzie „obrony demokracji" (czytaj: obrony interesów elity III RP), zarzucająca PiS, że to partia w swojej istocie proputinowska, tak naprawdę używa retoryki, którą Kreml posługuje się od okresu międzywojennego.

„Wyborcza" bowiem – tak jak niegdyś Stalin, a dziś Putin – walczy wyłącznie z „faszyzmem". Sięga więc po argumenty, którymi w międzywojniu szermowała działająca w interesie Kremla i Kominternu Komunistyczna Partia Polski. To właśnie KPP piętnowała sanacyjną Rzeczpospolitą jako „faszystowską dyktaturę". Potem zaś władze komunistyczne w Polsce, będąc politycznym ramieniem Moskwy, dorabiały brunatną gębę żołnierzom wyklętym.

Od dwóch lat taki propagandowy obraz wroga lansuje rosyjski establishment w odniesieniu do państwa ukraińskiego. Z prokremlowskich mediów nieraz można się było dowiedzieć, że na Ukrainie odradza się banderyzm, któremu dzielnie stawiają czoła „antyfaszyści" z Donbasu.

Media te zatem powinny koniecznie poprosić o rozmowę Niklasa Franka. Można się spodziewać, że padłyby w niej argumenty o tym, iż Petro Poroszenko, Arsenij Jaceniuk czy Micheil Saakaszwili to kreatury pokroju nazistowskich zbrodniarzy. Moskwa byłaby zachwycona, a „Wyborcza" miałaby pretekst, żeby odważyć się uznać Putina za rycerza „antyfaszyzmu" i przestać traktować rosyjskiego prezydenta jak przebrzydłego wielkoruskiego nacjonalistę. Bo przecież popieranemu przez Kreml donbaskiemu „pospolitemu ruszeniu" i promowanym przez „GW" manifestacjom KOD przyświeca ta sama słuszna, szczytna idea.