Kiedy zastanawiam się nad tym, jak wygląda amerykańska polityka wobec Polski, przychodzi mi do głowy scena z hollywoodzkiego klasyka „Poszukiwacze zaginionej arki”. Harrison Ford staje naprzeciwko przeciwnika, który wyciąga miecz i zaczyna popisywać się swoją sprawnością. Wymachuje nim tak długo, aż znudzony i zirytowany Indiana Jones sięga po rewolwer.

Bo czyż nie tak właśnie było w przypadku osławionego lex TVN? Rząd wymachiwał szabelką, aż usłyszał: „jesteśmy poważnie zaniepokojeni”, co w języku dyplomacji oznacza, że można się spodziewać nieprzyjemnej odpowiedzi. Na całe szczęście sytuację uratował prezydent, wetując (jak najbardziej słusznie) nieszczęsną ustawę. Zresztą wcześniej w obronie stacji, znacznie bardziej obcesowo, interweniowała ambasador Georgette Mosbacher, strasząc Polskę rozmaitymi konsekwencjami. Niczego to jednak naszych rządzących, którzy doszli do władzy pod hasłem „wstawania z kolan”, nie nauczyło.

Czytaj więcej

Biden i Zełenski będą w Polsce w tym samym czasie? "Nie mogę potwierdzić"

Prawda jest bowiem taka, że Amerykanie posługują się w relacjach międzypaństwowych wyłącznie rachunkiem zysków i strat. I nic innego ich nie obchodzi, choćby mówili coś zupełnie odwrotnego. Dlatego Donald Trump mógł wyznawać Polsce miłość choćby 100 razy, ale twardo, nie oglądając się na żadne sentymenty, egzekwował interesy. I nie inaczej jest z Joe Bidenem. Waszyngton po prostu potrzebuje Polski jako partnera w związku z wojną, więc będzie nas na Zamku Królewskim zasypywał komplementami. Znowu będziemy wielkim narodem, który wspaniale zachował się wobec Ukraińców. Ale za nowoczesną broń będziemy musieli zapłacić miliardy dolarów. Nikt nam jej nie podaruje, bo Amerykanom bilans musi się zgadzać.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Polski rząd postępuje właściwie, stawiając na sojusz z USA. Zresztą innego wyjścia nie mamy. Ale żaden z gabinetów po 1989 roku nie był w stanie wypracować takiego modelu stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, który byłby dla nas korzystny. Zwykle otrzymujemy obietnice i dużo wielkich słów, a w zamian płacimy dolarami. Jak zaznaczyłem, nie jestem specjalistą od geopolityki, ale uważnie przyglądam się mechanizmom życia społecznego. I nie mam wątpliwości, że w naszej polityce mówi się po prostu innym językiem niż w amerykańskiej. Polacy mówią „wartości”, a Amerykanie słyszą „interesy”.