Łukasz Warzecha: Higiena demokracji

Trzecia kadencja PiS w obecnym układzie politycznym byłaby wielkim nieszczęściem dla Polski.

Publikacja: 08.02.2023 03:00

Jarosław Kaczyński (na zdjęciu z Ryszardem Terleckim i Markiem Suskim) coraz słabiej kontroluje włas

Jarosław Kaczyński (na zdjęciu z Ryszardem Terleckim i Markiem Suskim) coraz słabiej kontroluje własną formację, a to zły znak na ewentualną kolejną kadencją PiS

Foto: PAP/Piotr Nowak

Po blisko już dwóch kadencjach rządów PiS, a przed kolejnymi wyborami, konserwatysta staje wobec arcytrudnego wyboru. Polska polityka nadal jest w dużej mierze dwuwartościowa. W optyce wielu wybór sprowadza się w dużej mierze (choć nie bez wyjątków) do dwóch opcji: PiS lub anty-PiS. Obie dla wyborcy o konserwatywnych, a już zwłaszcza konserwatywno-liberalnych poglądach są mało nęcące.

Dlaczego tak jest w przypadku części opozycji zdominowanej przez Platformę Obywatelską – wyjaśniać właściwie nie trzeba. Flirt PO pod kierownictwem Donalda Tuska z lewicowymi stereotypami jest aż nadto wyraźny. Nominacja Sławomira Nitrasa na szefa opozycyjnego ruchu „kontroli wyborów” podkreśla ten kierunek. To nie tylko deklaracje dotyczące prawa antyaborcyjnego czy przewartościowania stosunków z Kościołem, legalizacji związków partnerskich czy fetysza współczesnej lewicy, a więc stawiania na pierwszym miejscu walki o klimat, niezależnie od skutków dla obywateli, w połączeniu z czasami wręcz żenującym emablowaniem młodych klimatycznych aktywistów. To również niemal całkowita rezygnacja z liberalnego rysu w gospodarce oraz podpisanie się pod utrzymaniem większości tego, co PiS nazywa „zdobyczami socjalnymi” swoich rządów.

Czytaj więcej

Maciej Strzembosz: Szok systemowy

Do tego dochodzi kwestia relacji z UE. Konserwatywny wyborca nie jest entuzjastycznie nastawiony wobec promowanych przez UE rozwiązań dotyczących obyczajowości, specyficznie pojmowanej równości, ale także polityki klimatycznej czy szybko postępującego ograniczania suwerenności, czego przykładem jest kształt polskiego KPO, a przede wszystkim lansowany przez Niemcy plan rezygnacji z prawa weta w Radzie UE. PO w tych sprawach zapowiada politykę radykalnie odmienną od obecnej władzy.

Inna tylko retoryka

Tylko że w istocie w wielu sprawach ta polityka jest identyczna, a jedynie pokrywana odmienną retoryką. I tu sytuacja robi się trudna: wybór między obecną a potencjalną nową władzą dla konserwatysty, który nie jest przywiązany do partyjnego sztandaru, jest w dużej mierze wyborem między dwiema podobnymi opcjami.

Rząd pod kierownictwem Mateusza Morawieckiego konsekwentnie zgadzał się na wszelkie ustępstwa wobec polityki UE. Ich skutkiem jest dzisiaj i Fit for 55, i kształt KPO, dający możliwość trzymania Polski w szachu praktycznie w nieskończoność, i mechanizm „pieniądze za praworządność”, za pomocą którego można uderzyć już w fundusze z głównego budżetu UE, i wreszcie punkty zaczepienia dla dalszych nacisków w sprawach obyczajowych w postaci niewystąpienia – mimo składanych obietnic – z konwencji stambulskiej. Wpychanie PiS w buty eurosceptyków czy nawet zwolenników polexitu to zabieg retoryczny – opozycja musi się spozycjonować przed wyborami jako siła maksymalnie prounijna, a do tego potrzeba jej kontrastu w postaci eurosceptycznego oponenta. PiS nawet częściowo tę gębę akceptuje, bo to pomaga mu przemówić do jednego z segmentów własnego elektoratu.

Czytaj więcej

Bartosz Rydliński: Pakt senacki czy pakt o nieagresji?

Jeśli natomiast chodzi o treść działań – żadnego eurosceptycyzmu tu nie ma. Ba, nie ma nawet koncepcji, w jaki sposób przeciwstawić się dążeniu Niemiec do zlikwidowania prawa weta w Radzie UE. Wydaje się, że w tej kwestii PiS liczy, że wszystko załatwią za niego zmiany geopolityczne wynikające z agresji Rosji na Ukrainę oraz nacisk Amerykanów. To się jednak na razi nie sprawdza i raczej się nie sprawdzi. Innego pomysłu na zahamowanie niekorzystnych tendencji, prowadzących do wprowadzenia federalizacji kuchennymi drzwiami, nie widać.

Jeżeli zaś konserwatywne poglądy łączymy z liberalnym stosunkiem do gospodarki, w ogóle już nie ma o czym mówić. PiS w świetle swoich działań – miliardy wydawane na socjal, olbrzymie zwiększenie udziału państwa w gospodarce, radykalne podwyższanie wynagrodzeń minimalnych, pomysły rodem z PRL, jak marzenia o państwowej sieci sklepów – jest partią par excellence socjalistyczną.

Wziąwszy to wszystko pod uwagę można uznać, że dla konserwatywnego wyborcy różnica pomiędzy tymi dwoma obozami w dużej mierze sprowadza się do stosowanej przez nie retoryki. To by jednak znaczyło, że taki wyborca może mocno zacisnąć zęby, zatkać nos i powiedzieć sobie kolejny raz: „Mimo wszystko PiS”. Jest jednak poważny argument przeciwko takiej decyzji – identyczny jak w 2015 r. mógł przemawiać za głosowaniem na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, nawet jeśli ktoś, nie będąc jego zagorzałym przeciwnikiem, miał głębokie wątpliwości co do kwalifikacji, zapowiedzi i pragmatyki politycznej PiS. Tym argumentem jest higiena demokracji.

Dwie kadencje i już

Władza zużywa i deprawuje – to truizm. W Polsce granicą takiego zużycia, wobec mizerii mechanizmów instytucjonalnych, wydają się dwie kadencje. Zobaczyliśmy to w wykonaniu PO w latach 2007–2015, teraz widzimy w wykonaniu PiS po 2015 r. Jest jednak różnica: w czasie tych dwóch kadencji degeneracja postępuje szybciej, bo głębiej i mocniej zostały zniszczone mechanizmy instytucjonalne, a zachłanność politycznego środowiska, które poza przerwaną kadencją 2005–2007 nie miało okazji korzystać z fruktów władzy, wydaje się nieograniczona.

Lista spraw, w których obecna władza okazała się nie lepsza, a może nawet gorsza od poprzedników, gdy idzie o traktowanie państwa jako swojego łupu, jest naprawdę długa: począwszy od zabawy wymiarem sprawiedliwości, której jedynym wymiernym dla obywateli skutkiem jest wydłużenie postępowań i brak pewności zapadającego wyroku; poprzez ograniczenie prywatności i zwiększenie kompetencji inwigilacyjnych służb, ograniczanie wolności słowa najpierw pod pretekstem epidemii, teraz wojny, uczynienie z policji formacji kabaretowej i służącej nie porządkowi i ochronie obywateli, ale forsowaniu regulacji wydawanych przez władzę; na uczynieniu z mediów państwowych narzędzia ordynarnej propagandy skończywszy.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Mózg idzie na wybory

Czy rządy partii Donalda Tuska będą oznaczać odwrócenie tych zmian? Nie mam złudzeń – niemal na pewno nie. Szczególnie że PO nie próbuje nawet w zarysie przedstawić programu sanacji instytucji państwa, poprzestając na zapowiedzi „odpisowienia” polityki. Co można odczytać jako koncepcję odwrócenia wektorów, przy czym każde kolejne będzie prawdopodobnie gwałtowniejsze i głębsze, ponieważ każda kolejna władza niszczy następne granice i bariery. A nawet jeśli coś gdzieś zostałoby naprawione, najpewniej tylko przypadkiem, to w innym miejscu zostanie zepsute w dwójnasób.

Jest wybór

Mimo to gotów jestem bronić tezy, że trzecia kadencja PiS, przynajmniej w obecnym układzie politycznym, byłaby większym nieszczęściem. Psucie i zawłaszczanie państwa nabrałoby tempa dotychczas niewidzianego. Po pierwsze, dlatego że ogólna sytuacja Polski stała się bez porównania gorsza niż była do 2020 r., a to oznacza dodatkowy impuls dla członków elity władzy, żeby zagarniać pod siebie. Po drugie, bo istniałoby naprawdę mocne już poczucie, że czwartej kadencji nie będzie, a więc trzeba brać, co się da, dopóki jeszcze w Pałacu Prezydenckim do 2025 r. zasiada przedstawiciel PiS. A wszystko to przy starzejącym się i coraz słabiej kontrolującym własną formację Jarosławie Kaczyńskim. To byłaby paniczna grabież na tonącym statku.

Wybór jest mało atrakcyjny. Ale jednak jest. Można oddać głos na formacje, które w tej wojnie stoją nieco z boku – ktoś uzna, że to Konfederacja, ktoś – że Polska 2050. A można też – to także prawo wolnego obywatela – zostać w domu i nie przykładać w ten sposób ręki do tego, co nastąpi po najbliższych wyborach.

O autorze

Łukasz Warzecha

Autor jest publicystą „Do Rzeczy”

Po blisko już dwóch kadencjach rządów PiS, a przed kolejnymi wyborami, konserwatysta staje wobec arcytrudnego wyboru. Polska polityka nadal jest w dużej mierze dwuwartościowa. W optyce wielu wybór sprowadza się w dużej mierze (choć nie bez wyjątków) do dwóch opcji: PiS lub anty-PiS. Obie dla wyborcy o konserwatywnych, a już zwłaszcza konserwatywno-liberalnych poglądach są mało nęcące.

Dlaczego tak jest w przypadku części opozycji zdominowanej przez Platformę Obywatelską – wyjaśniać właściwie nie trzeba. Flirt PO pod kierownictwem Donalda Tuska z lewicowymi stereotypami jest aż nadto wyraźny. Nominacja Sławomira Nitrasa na szefa opozycyjnego ruchu „kontroli wyborów” podkreśla ten kierunek. To nie tylko deklaracje dotyczące prawa antyaborcyjnego czy przewartościowania stosunków z Kościołem, legalizacji związków partnerskich czy fetysza współczesnej lewicy, a więc stawiania na pierwszym miejscu walki o klimat, niezależnie od skutków dla obywateli, w połączeniu z czasami wręcz żenującym emablowaniem młodych klimatycznych aktywistów. To również niemal całkowita rezygnacja z liberalnego rysu w gospodarce oraz podpisanie się pod utrzymaniem większości tego, co PiS nazywa „zdobyczami socjalnymi” swoich rządów.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem