Marek Migalski: Jak mundial buduje naród

Sport nie jest tylko niewinną rozrywką. To też niebezpieczny fenomen i kuźnia nacjonalizmu.

Publikacja: 14.12.2022 03:00

Sport to nie tylko zabawa i brutalny biznes; był on wielokrotnie wykorzystywany przez polityków. Na

Sport to nie tylko zabawa i brutalny biznes; był on wielokrotnie wykorzystywany przez polityków. Na zdjęciu: spotkanie premiera Morawieckiego z polską reprezentacją piłkarską

Foto: Łączy Nas Piłka

Co biedny politolog patrzący na mundial może powiedzieć swoim czytelnikom? Jeśli są nimi Polki i Polacy, to rzecz raczej banalną – że prawica po raz kolejny pokazała swą dzikość, nacjonalizm, a nawet rasizm. Euforia wynikająca z wyeliminowania reprezentacji Niemiec, nacjonalistyczne pohukiwania czy nawet ocierający się o rasizm wpis wiceministra sprawiedliwości o wyglądzie jednego z kibiców niemieckich (rzeczywiście – śniady fan nie przypominał typowego Bawarczyka) – wszystko to może dopełnić obrazu polskiej prawicy jako formacji coraz bardziej pogrążającej się w paranojach i fobiach jej liderów.

Ale mundial to także okazja do refleksji nieco szerszej, wychodzącej poza nasze polskie podwórko, bo fantastycznie pokazuje, jak w praktyce stwarza się narody. Przypomnijmy bowiem prostą, choć rzadko zauważaną prawdę, że to państwa tworzą narody, a nie na odwrót (można dosłownie na palcach jednej ręki wskazać te narody, które powstały bez świadomej działalności państw – Żydzi, Kudowie, Słowacy, Palestyńczycy…).

Czytaj więcej

Mundial w Katarze. Zamieszki w Brukseli po meczu Belgia-Maroko

Banalny nacjonalizm

Sport jest jednym z najlepszych narzędzi do budowania narodów – zauważają to prawie wszyscy teoretycy, z E. Gellnerem, B. Andersonem czy E. Hobsbawmem na czele. Choć najdokładniej opisał ten mechanizm M. Billig, włączając go do fenomenu nazwanego przez siebie „banalnym nacjonalizmem” – banalnym, bo codziennym, prawie niezauważanym, tak oczywistym, że niewidocznym.

Przypatrzmy się mundialowi – co widzimy? Eksplozję nacjonalizmów! Mecze zaczynają się odegraniem hymnów, wciągnięciem na maszty flag, przedstawieniem zawodników, z których każdy ma na klatce piersiowej godło. Piłkarze zazwyczaj grają w strojach nawiązujących do barw flagi narodowej, a na trybunach zasiadają premierzy i prezydenci poszczególnych krajów. W ten „banalny” właśnie sposób habituuje się postawy patriotyczne i nacjonalistyczne i czyni się z nich wybór nieomal naturalny i oczywisty.

Przyjmuje się, że dzięki międzynarodowym zawodom nie ma wojen, bo rozładowują one napięcia między poszczególnymi nacjami. Jest dokładnie odwrotnie

A jak zachowują się kibice? W Polsce zaczęło się od tego, że widzieli odlot reprezentacji samolotem… rządowym, z barwami narodowymi na kadłubie oraz portretem marszałka Piłsudskiego na ogonie. W locie, aż do granicy ze Słowacją, towarzyszyły piłkarzom… dwa myśliwce, wysłane do tej „misji” przez ministra obrony narodowej. Tak dla polskich kibiców zaczął się mundial. Co było potem? To co zwykle – malowanie twarzy w barwy narodowe, machanie flagami, manifestowanie radości na ulicach (to akurat nie u nas, ale proszę sobie wyobrazić, jak wyglądałyby ulice polskich miast w dniu zdobycia mistrzostwa świata), kupowanie gadżetów w biało-czerwonych barwach. Słowem – banalny nacjonalizm.

Przyjmuje się, że dzięki międzynarodowym zawodom nie ma wojen, bo rozładowują one napięcia między poszczególnymi nacjami. Jest dokładnie odwrotnie – to dzięki braku wojen możliwy jest sport międzynarodowy, a tego typu rywalizacja podgrzewa wzajemne niechęci i nienawiści oraz wzmacnia postawy nacjonalistyczne. Sport nie ostudza gorących głów nacjonalistów – raczej dostarcza im paliwa do kultywowania ich ideologii.

Nikt nie rodzi się członkiem jakiegoś narodu – staje się nim w długim i przymusowym procesie socjalizacji, w którym naczelną rolę odgrywa szkoła i przymusowa edukacja. Każdy czytający te słowa i poczuwający się do dumy z bycia Polką lub Polakiem musi uznać, że gdyby w dzieciństwie został adoptowany przez amerykańskich czy niemieckich rodziców zastępczych, to dzisiaj byłby dumnym Amerykaninem lub równie dumną Niemką. Tworzenie członków narodu odbywa się każdego dnia i na każdym kroku – poprzez „unarodowienie” nazw ulic i placów, programy nauczania w szkołach, budowę pomników i muzeów, nadawania imion pociągom i samolotom, wzory monet, banknotów, znaczków pocztowych, święta państwowe itp. Żeby uświadomić każdemu, jak banalny, a jednocześnie nachalny to proceder, proponuję przypomnieć sobie, jakiego patrona miały szkoły, do których uczęszczaliśmy (lub do których chodzą teraz nasze dzieci). Prawda, że owi patroni są narodowotwórczy? Na 30 najpopularniejszych patronów polskich szkół cała trzydziestka jest związana z polskością!

Czytaj więcej

Stefan Szczepłek: Nie chcieli być razem do końca

Wspólnota się opłaca

Sport służy państwom do budowania wspólnoty narodowej, co opłaca się… państwom. Dlatego nie szczędzą sił i środków, by działać w tym kierunku. Rywalizacja międzynarodowa (nota bene, słowo „międzynarodowy” ma niewiele więcej niż 200 lat i zostało wymyślone przez Jeremy’ego Benthama, a nie powstało wcześniej, bo wcześniej nie było narodów) służy petryfikacji postaw nacjonalistycznych i spełnia tę funkcję doskonale. Nawet osoby dalekie na co dzień od taplania się w nacjonalistycznym sosie na czas takich imprez jak mundial zatracają się w myśleniu narodowym, mówią o „naszych chłopcach”, otaczają się patriotycznymi gadżetami, wypowiadają słowa o zabarwieniu nacjonalistycznym.

Sport wielokrotnie wykorzystywany był przez polityków i zostało to opisane dość dokładnie. Robili to zarówno dyktatorzy (z Hitlerem i przywódcami komunistycznymi na czele), jak i demokratycznie wybrane głowy państw (kto z prezydentów nie był kiedyś w szatni piłkarskiej przed meczem, niech pierwszy rzuci kamieniem). Ale nie o tak powierzchowne użycie sportu chodziło mi w tym artykule. Rzecz jest o wiele poważniejsza – międzynarodowa rywalizacja sportowa stwarza narody, habituuje postawy nacjonalistyczne, utwierdza miliony (miliardy) ludzi w patriotycznych identyfikacjach. Dlatego nie jest niewinna, nie jest tylko rozrywką. Tak jak wojna jest zbyt poważną sprawą, by zostawiać ją tylko generałom, tak sport jest zbyt niebezpiecznym fenomenem, by jego opisywanie pozostawiać tylko nic z tego niebezpieczeństwa nierozumiejącym dziennikarzom, kibicom, działaczom i zawodnikom. Choć społecznie nie ma na to przyzwolenia i zdecydowana większość obywateli wolnych i niewolnych krajów woli nie widzieć w mundialu i podobnych imprezach mentalnego przygotowania rywalizacji dalece tragiczniejszej niż kopanie się po kostkach. I to właśnie jest największym zwycięstwem sportowego przemysłu narodowotwórczego – wszyscy widzą jego zabawową stronę, niewielu brutalny i bezwzględny biznes, prawie nikt kuźnię nacjonalizmu.

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Co biedny politolog patrzący na mundial może powiedzieć swoim czytelnikom? Jeśli są nimi Polki i Polacy, to rzecz raczej banalną – że prawica po raz kolejny pokazała swą dzikość, nacjonalizm, a nawet rasizm. Euforia wynikająca z wyeliminowania reprezentacji Niemiec, nacjonalistyczne pohukiwania czy nawet ocierający się o rasizm wpis wiceministra sprawiedliwości o wyglądzie jednego z kibiców niemieckich (rzeczywiście – śniady fan nie przypominał typowego Bawarczyka) – wszystko to może dopełnić obrazu polskiej prawicy jako formacji coraz bardziej pogrążającej się w paranojach i fobiach jej liderów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny