Bogdan Góralczyk: A więc rozejm, czyli Biden i Xi na Bali

Mamy znamiona przełomu, a na pewno odwrócenia ostatniego, niedobrego trendu. Obie strony zamiast walczyć wskazały nawet płaszczyzny współpracy. To dobrze – pisze politolog i sinolog.

Publikacja: 15.11.2022 12:09

Od wybuchu pandemii Joe Biden i Xi Jinping po raz pierwszy spotkali się osobiście

Od wybuchu pandemii Joe Biden i Xi Jinping po raz pierwszy spotkali się osobiście

Foto: AFP

Ci panowie znają się od lat. Jak skrupulatnie policzono, rozmawiali ze sobą łącznie 78 godzin, a teraz dodali jeszcze trzy. Joe Biden i Xi Jinping, dwaj najpotężniejsi politycy na globie, spotkali się na bajkowej indonezyjskiej wyspie Bali – po raz pierwszy osobiście od wybuchu nieszczęsnej pandemii. Ostatnio obaj zostali wzmocnieni, bowiem Xi dostał potężny mandat na niedawnym XX zjeździe Komunistycznej Partii Chin (KPCh), Biden natomiast cieszy się z tego, że to nie on, jak przewidywano, lecz Donald Trump jest największym przegranym niedawnych wyborów do Kongresu.

Do rozmowy doszło w chwili, gdy stosunki obustronne są chyba najgorsze w historii, a na pewno od półwiecza. W ramach „strategicznej rywalizacji”, niedawno w całej rozciągłości potwierdzonej w nowej strategii bezpieczeństwa administracji Bidena, Chiny wskazano jako największego, systemowego rywala. Wydawało się, że nic nie zostanie po poprzednim okresie zaangażowania, a więc kwitnącej współpracy. Zarówno podczas pandemii, jak szczególnie po wizycie spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie w sierpniu tego roku odnosiło się wrażenie, że mamy już nową zimną wojnę między dwoma największymi organizmami gospodarczymi na globie.

Czytaj więcej

Starzy znajomi, stare problemy. „Czerwone linie” USA i Chiny wyrysowały już znacznie wcześniej

Teraz Joe Biden na konferencji prasowej po spotkaniu powiada, że „nie wierzy w to, aby konieczna była nowa zimna wojna” i nie tylko uderza w tony pojednawcze, ale wręcz zapowiada otwarcie nowych ścieżek dialogu i wysyła do Pekinu szefa swej dyplomacji, Antony’ego Blinkena, by przekuć założenia tego szczytu na czyny.

W tym sensie mamy znamiona przełomu, a na pewno odwrócenia ostatniego, niedobrego trendu. Obie strony zamiast walczyć wskazały nawet płaszczyzny współpracy, takie jak zmiany klimatyczne, wyzwania ekologiczne, zagrożenia zadłużeniowe czy zabezpieczenie w żywność i wodę. Mówiąc ogólnie – wyzwania globalne wymagają kooperacji i współpracy, a nie stale rosnącej rywalizacji.

Nie łudźmy się jednak, że to już prawdziwy przełom. Jedno, nawet udane, spotkanie nie robi różnicy. Zderzenia między Chinami i USA są strukturalne, a więc z założenia długotrwałe i zasadnicze w treści. Obejmują takie kwestie, jak odmienność ideologiczna i systemowa, łańcuchy dostaw i konkurencja gospodarczo-handlowa, bój o prymat w wysokich technologiach i w kosmosie, w tym o kluczowe teraz metale ziem rzadkich, czyli pierwiastki gwarantujące postęp naukowo-techniczny. A nad tym wszystkim, czego też na Bali nie ukrywano, wisi bodaj najistotniejsze geostrategiczne wyzwanie, czyli kwestia Tajwanu.

Czytaj więcej

Szczyt G20. "Nie możemy pozwolić, by świat pogrążył się w zimnej wojnie"

Biden stwierdził co prawda, że „nie wierzy w nieuchronność chińskiego ataku na Tajwan”, a przy tym powtórzył zasadę jednych Chin, dodając znamienne słowa: „Nie chcemy, by którakolwiek ze stron naruszała obowiązujący konsensus”. Strona chińska, ustami swoich rzeczników, stwierdziła jednak, że Tajwan i jego status to dla niej kwestia nadrzędna i pierwsza z czerwonych linii nie do przekroczenia – cokolwiek to znaczy.

 Zamiast zapowiadanego i spodziewanego tzw. decouplingu, a więc rozwodu, będą dalsze rozmowy

Śledząc uważnie wydarzenia na chińskiej scenie wewnętrznej i tamtejszy przekaz medialny, dochodzi się do nieodpartego wniosku, iż Xi Jinping na XX zjeździe KPCh dostał mandat właśnie na „domknięcie kwestii Tajwanu”, bez czego nie będzie zapowiadanego „wielkiego renesansu chińskiego narodu”. Kiedy i jak to nastąpi – nie wiadomo, ale kwestia jest teraz otwarta i stoi na samym szczycie obecnej agendy. Znamienne, że Xi powtórzył mantrę, zgodnie z którą „oderwanie Tajwanu od Chin będzie naruszeniem fundamentalnych interesów chińskiego narodu”. Mocniej chyba nie można.

Ta – jak mówi Biden – bezpośrednia, a czasami wręcz brutalna w swej wymowie wymiana zdań wyraźnie obniżyła poziom napięć i to jest jej wielka wartość dodana. Natomiast drugie ważne z niej przesłanie ma znaczenie również tu dla nas i dla naszego regionu, albowiem obaj przywódcy podkreślili, że są „zdecydowanie przeciwni” używaniu broni jądrowej. W przypadku Chin powtórzono więc słowa, które padły przed kilku dniami, gdy z wizytą w Pekinie był kanclerz Olaf Scholz.

To nie mogło się podobać wielkiemu nieobecnemu szczytu G-20 na Bali, czyli Władimirowi Putinowi, grożącemu przecież bezustannie użyciem takiej broni. Chiny tym samym znowu próbują się przedstawić jako siła neutralna w konflikcie na Ukrainie, chociaż wiadomo, że w swoim głównym nurcie politycznym i medialnym stoją raczej po stronie Rosji. Ale jak widać, nie we wszystkim. Będąc największym beneficjentem ostatniej fali globalizacyjnej, po prostu obawiają się, by wobec nich nie zastosowano aż tak rozległych sankcji, jak wobec Rosji, bo byłyby one dla Chin, teraz też borykających się z wieloma problemami (demografia, rynek deweloperski, twarde lockdowny, itp.) na scenie wewnętrznej, po prostu dewastującej, jeśli nie katastrofalne.

Po Bali dialog wznowiono. To dobrze. Lepiej ze sobą rozmawiać, aniżeli walczyć. Pamiętajmy jednak, że protokół rozbieżności między USA i Chinami jest bardzo obszerny – i taki pozostanie. Zamiast zapowiadanego i spodziewanego tzw. decouplingu, a więc rozwodu, będą dalsze rozmowy. Co nie znaczy, że o kolejnych zderzeniach, począwszy od Tajwanu i Morza Południowochińskiego, ponownie nie usłyszymy. Rywalizacja i spory pozostaną, chociaż teraz z domieszką dialogu, co ważne.

Ci panowie znają się od lat. Jak skrupulatnie policzono, rozmawiali ze sobą łącznie 78 godzin, a teraz dodali jeszcze trzy. Joe Biden i Xi Jinping, dwaj najpotężniejsi politycy na globie, spotkali się na bajkowej indonezyjskiej wyspie Bali – po raz pierwszy osobiście od wybuchu nieszczęsnej pandemii. Ostatnio obaj zostali wzmocnieni, bowiem Xi dostał potężny mandat na niedawnym XX zjeździe Komunistycznej Partii Chin (KPCh), Biden natomiast cieszy się z tego, że to nie on, jak przewidywano, lecz Donald Trump jest największym przegranym niedawnych wyborów do Kongresu.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji