Krzysztof Janik: Polska potrzebuje ministra finansów z prawdziwego zdarzenia

Kto może przejąć ster polskiej gospodarki w tak trudnych czasach? Czy opozycja ma lub szuka kogoś takiego? Kto z polityków opozycji czyta gazety ekonomiczne, studiuje prace, które piszą młodzi ekonomiści? – pyta Krzysztof Janik, były przewodniczący SLD.

Publikacja: 24.08.2022 14:22

To w budynku przy ul. Świętokrzyskiej ulokowano narzędzia rozwojowe państwa

To w budynku przy ul. Świętokrzyskiej ulokowano narzędzia rozwojowe państwa

Foto: AdobeStock

Na początek uwaga ogólna, choć może oczywista. W każdym poważnym rządzie najważniejszy jest człowiek, który odpowiada za finanse publiczne. To gość, który musi mieć wizję nie tylko wydawania pieniędzy, ale przede wszystkim ich pomnażania, rozumnego inwestowania w kapitał ludzki i majątkowy. Dotychczasowe doświadczenie RP dowodzi, że premier dość często jest od tego, aby czarować społeczeństwo i sprzedawać wizje swojego ministra finansów, użerać się z mediami i pilnować, aby rząd mu się nie rozlazł. Zasadnicza praca nad rozwojem państwa, dobrobytem obywateli odbywa się gdzie indziej. Temu służyć powinny partie polityczne, bo tam powstaje hierarchia celów społecznych, a w ślad za tym wyliczenie ilości środków niezbędnych do ich zrealizowania.

Z tym materiałem zmierzyć się musi specjalista od finansów publicznych, który przekształca te partyjne zamiary w program rządzenia. Nie tyle decyduje, co jest możliwe, ile dobiera środki i metody działania, które pozwolą jak najpełniej zrealizować partyjne zamysły i pomysły. Jest partnerem, a nie wykonawcą; współtwórcą, a nie księgowym. Jak wczytamy się w ustawę o działach administracji rządowej, to wyraźnie z niej wynika, że to w budynku przy ul. Świętokrzyskiej ulokowano narzędzia rozwojowe państwa. Tak nawiasem mówiąc, przy ustawie tej, uchwalonej w 1997 r., grzebały różne rządy w zależności od potrzeb polityczno-personalnych, ale tych zapisów nikt nie ruszył.

Czytaj więcej

Minister finansów: Spowolnienie gospodarcze jest na pewno przed nami

To nie jest polska specyfika. Podobną pozycję ministrowie finansów mają w innych krajach europejskich. To na ogół człowiek numer dwa w rządzie, często zresztą jest najpoważniejszym kandydatem do zastąpienia aktualnego premiera. Zajęcie to, jeśli jest dobrze wykonywane, uczy patrzenia na państwo jako całość, zmusza do myślenia w kategoriach przyczynowo-skutkowych, jest stricte polityczne. To w resorcie finansów rodzą się takie rozstrzygnięcia ustrojowe, jak podatki, poziom decentralizacji państwa, poziom zadłużenia publicznego i rola instytucji finansowych w państwie, także tych prywatnych.

III Rzeczpospolita miała wybitnych ministrów finansów. Byli wśród nich wizjonerzy: Leszek Balcerowicz, Grzegorz Kołodko, Marek Belka, Jerzy Hausner, Jerzy Osiatyński. Byli wybitni fachowcy: Halina Wasilewska-Trenkner, Zyta Gilowska, Mirosław Gronicki czy Andrzej Raczko. Ale ministrami finansów bywali też historycy, specjaliści nauk technicznych czy prawnicy, a także ekonomiści importowani z innych krajów. W tym także ludzie o mentalności księgowych, dla których powiedzenie, że „nie ma pieniędzy”, było szczytem intelektualnych osiągnięć. Jeśli trafiali na bojaźliwe partie macierzyste lub leniwych premierów, odnosili sukces, a Polska zaledwie trwała. Jeśli trafili na ambicjonerów, którzy uważali, że znają się na ekonomii lepiej, a pieniądze robi się w drukarni, Polska przegrywała. Sylwetka psychologiczna i profesjonalizm ministrów finansów miały potężny wpływ na losy naszego kraju i aż zastanawiające, że nie stały się przedmiotem zainteresowania ze strony nauki.

Na boku pozostawiam fakt, że wymienione wyżej nazwiska w zasadniczej większości wiązane są z lewicą. Ta formacja w Polsce, kiedy rządziła, umiała przyciągnąć do siebie wybitnych ekonomistów, a nazwiska chociażby wiceministrów w resorcie finansów były i są ozdobą niejednej uczelni czy instytucji finansowej. To nie byli li tylko urzędnicy, to także współtwórcy sukcesów Polski i sukcesów polityki gospodarczej macierzystej partii. To Jerzy Osiatyński (tak, tak, dla mnie lewicowiec pełną gębą, no, może socjalliberał) korygował politykę Leszka Balcerowicza, co udanie kontynuowali Grzegorz Kołodko i Marek Belka. Ten ostatni zasypywał dziurę Jarosława Bauca i we współpracy z pozostałymi (Hausner, Wasilewska, Raczko, Gronicki) oddawał Polskę w roku 2005 z nadwyżką budżetową i wzrostem PKB sięgającym 5 proc.

To już przeszłość. Wydaje się, mówiąc eufemistycznie, że dobiegają końca dobre czasy rozwoju gospodarczego i społecznego naszego kraju. Znowu na czele resortu finansów stanąć powinien człowiek kompetentny i odważny, który położyć musi fundamenty pod nowy, także w rozumieniu jakościowym, rozwój kraju. I tu nie chodzi o milion nowych samochodów czy kolejne lotnisko lub fabrykę tego i owego. Nie Gierek ma być dla niego wzorem. Ograniczenie długu publicznego, racjonalizacja wydatków publicznych, inwestycje w te dziedziny gospodarki, które mogą być kołem zamachowym dla reszty, rozwój sztucznej inteligencji – to wyzwania, które staną przed kierownictwem gospodarczym rządu. Funkcjonowanie tych ludzi będzie miało kluczowe znaczenie. Dla Polski, ale i dla powstrzymania populizmu ekonomicznego, który psuje Polskę. I który wróci ze zdwojoną siłą, jeśli odwołamy się do starych recept.

Jako stary aparatczyk wiem, że nie sztuka prowadzić partię; polityka polega na tym, że prowadzi się sprawy państwa.

Ważne jest pytanie, czy mamy takich ludzi? Wiemy już, że rządząca prawica ich nie ma. A czy opozycja ma lub szuka kogoś takiego? Kto z polityków opozycji czyta gazety ekonomiczne, jeździ na konferencje naukowe, studiuje prace, które piszą młodzi ekonomiści? Czy z nimi się spotyka, rozmawia, weryfikuje ich poglądy na rozumienie nauki społecznej, politycznej, jaką jest ekonomia? Obawiam się, że wątpię. Jak czytam gazety, to mam wrażenie, że nic się nie zmieniło – ciągle te same nazwiska z przebrzmiałych już doktryn ekonomicznych, zatrzymane na myśleniu sprzed kilkunastu lub kilkudziesięciu lat.

A młodych ekonomistów nie brakuje. Pokolenie 40- i 50-latków zdominowało Instytut Nauk Ekonomicznych PAN, są dziekanami i dyrektorami instytutów na uniwersytetach. Warto sięgnąć do nich i ich dorobku. Popatrzeć, co i jak piszą. Zapytać „starych” profesorów o ich wychowanków. Wśród nich nie brakuje bardzo zdolnych, myślących prospołecznie, czujących centrolewicowo i wiedzących, na czym polega społeczna gospodarka rynkowa. Trzeba ich znaleźć, wprowadzać na polityczne salony, uczyć państwa i polityki. Bo jak nie, to znowu przyjdzie taki, który będzie dobrym księgowym, wykonawcą dyspozycji politycznych. Co wcale nie znaczy, że ludziom będzie od tego lepiej.

Jako stary aparatczyk wiem, że nie sztuka prowadzić partię; polityka polega na tym, że prowadzi się sprawy państwa. I do tego trzeba prawdziwych fachowców.

Autor

Krzysztof Janik

Polityk i politolog. Były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w rządzie Leszka Millera i były przewodniczący SLD, poseł wielu kadencji. Profesor w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza

Na początek uwaga ogólna, choć może oczywista. W każdym poważnym rządzie najważniejszy jest człowiek, który odpowiada za finanse publiczne. To gość, który musi mieć wizję nie tylko wydawania pieniędzy, ale przede wszystkim ich pomnażania, rozumnego inwestowania w kapitał ludzki i majątkowy. Dotychczasowe doświadczenie RP dowodzi, że premier dość często jest od tego, aby czarować społeczeństwo i sprzedawać wizje swojego ministra finansów, użerać się z mediami i pilnować, aby rząd mu się nie rozlazł. Zasadnicza praca nad rozwojem państwa, dobrobytem obywateli odbywa się gdzie indziej. Temu służyć powinny partie polityczne, bo tam powstaje hierarchia celów społecznych, a w ślad za tym wyliczenie ilości środków niezbędnych do ich zrealizowania.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny