I albo w morzu argumentów ten jeden prawdziwy jest starannie ukryty, żeby nikt nie zauważył, albo nawet tego jednego nie ma, bo prawda jest zbyt wstydliwa. Tak jest w przypadku przemówień PiS na temat przesunięcia wyborów samorządowych na rok 2024. Im więcej o tym mówią politycy z drużyny prezesa Kaczyńskiego, tym mniej są przekonujący. Sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski przyznał w Polskim Radiu 24: – Mamy taki pomysł i chcielibyśmy iść w tym kierunku, ale to wszystko jest uzależnione też od uzgodnień z panem prezydentem w pierwszej kolejności, bo żeby zmienić termin wyborów, mówimy tu o wyborach samorządowych, minimum o pół roku, jest potrzebna ustawa, zmiana ustawy, nowelizacja, czyli później – w etapie końcowym – zgoda pana prezydenta i podpis – wyliczał.

To prawda. By zmienić prawo, potrzebny jest prezydent. Tylko po co je zmieniać? – To uzasadnienie jest proste – zaklinał się sekretarz Sobolewski – słyszymy je też od samorządowców z całej Polski, są głosy z Państwowej Komisji Wyborczej: po pierwsze, logistyka, po drugie, logistyka, po trzecie, logistyka – mówił.

Jakie „głosy z PKW” czy od „samorządowców z całej Polski” słyszał sekretarz generalny partii rządzącej – nie wiadomo. Wiadomo za to, kogo wysłuchał w tej sprawie prezydent Andrzej Duda: 13 czerwca doszło do spotkania z samorządowcami, którzy organizowali „okrągły stół” w sprawie pomocy dla uchodźców. Ale rozmowa dotyczyła także planów przesunięcia wyborów. – Chcielibyśmy, żeby wybory samorządowe – tak jak i wszystkie inne wybory – odbywały się zgodnie z tym kalendarzem, o którym mówi konstytucja – powiedział po spotkaniu prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. A prezydent Sopotu Jacek Karnowski przyznał, że w rozmowie przedstawili także porównanie do ostatecznie nieprzeprowadzonych tak zwanych prezydenckich wyborów kopertowych z wiosny 2020 r. – Prezydent jest wybrany legalnie, a tak ktoś mógłby podważać jego mandat – i z tą argumentacją prezydent się zgodził, ale powiedział, że oczywiście zobaczy, co przygotują rządzący – powiedział Karnowski.

Argument dotyczący legalności wyborów, które nie odbywają się w konstytucyjnym terminie, nie jest błahy, i akurat wie o tym doskonale aktualny prezydent. To przecież był zasadniczy powód jego weta pod kopertowym pomysłem Jacka Sasina. Wtedy rządzący dysponowali chociaż „nadzwyczajnymi okolicznościami” w postaci pandemii. A teraz? Teraz martwią się o obsadę komisji wyborczych. Bo jest ich za dużo. – Jest ich około 26–27 tys., a przy wyborach parlamentarnych – około 25 tys. – wyliczał poseł Sobolewski. Na czym polega trudność? Czy składy nie mogą być w większości te same albo czy nie można od razu umawiać się z członkami komisji na jedno lub dwa głosowania, a potem tylko dokooptować brakujące osoby? Nie wiadomo, ale pewnie łatwiej zmienić ustawę i przesunąć wybory.

Według sondażu IBRiS, który opublikowaliśmy we wtorek, ponad 66 proc. wyborców nie chce zmian w kalendarzu głosowań. Wśród wyborców prezydenta Dudy to aż 58 proc. Bo każde niestandardowe działanie wokół wyborów, po dwóch kadencjach jednej partii, która ma małe szanse na stworzenie nowego układu rządzącego, na milę pachnie szachrajstwem. A im bardziej się to próbuje zalać potokiem słów i nierealnych argumentów, tym intensywniejszy staje się ten zapach.