Rosja nie zamierza zaatakować Ukrainy. Prezydent Putin rozumie, że Rosja na tym akcie straciłaby na arenie światowej bardzo dużo, a on sam władzę i estymę, jaką się wciąż w kraju cieszy. Zależy natomiast Rosji na osłabianiu spójności Zachodu, w tym NATO, co pomimo buńczucznych deklaracji ich przywódców się udaje. Przecież zwłaszcza pragmatyczne Niemcy i Francja, a także Włochy nie zachowują się tak samo jak USA i Wielka Brytania. Cały Zachód natomiast już żałuje, że ukraiński syndrom wzmacnia strategiczny sojusz chińsko-rosyjski. Jakiż to paradoks dokładnie pół wieku po tym, jak prezydentowi Nixonowi przy pomocy kunsztu dyplomatycznego Henry'ego Kissingera udało się coś odwrotnego.
Oczywiście, wszyscy chcą się bronić, nikt nie zamierza atakować. No, może z wyjątkiem USA, których prezydent śmie grozić innym, w tym swojemu sojusznikowi, Niemcom (!), że w razie czego unieruchomią (sabotażem?) gazociąg Nord Stream 2 – cudzą własność, pod morzem, kilka tysięcy kilometrów od własnego kraju... I jednym tchem deklarują gotowość zaopatrzenia zachodniej Europy w potrzebny jej płynny gaz, LNG, skądinąd czerpany z wyjątkowo szkodliwej dla środowiska naturalnego eksploatacji łupków, która znowu wskutek skokowego wzrostu cen stała się zyskowna. I tu ocieramy się o drugie wielkie lobby zainteresowane podżeganiem konfliktogennej sytuacji; to lobby energetyczne. Na pewno nie w Chinach, które są importerem netto energii ze źródeł kopanych, ale ani chybi w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Rosji. Ta grupa interesów szczególnie dobrze wychodzi na narastających napięciach politycznych, bo wraz z nimi szybko rosną ceny energii. Tona gazu już kosztuje 77,4 euro, ponadczterokrotnie więcej niż przed rokiem. Baryłka ropy naftowej już kosztuje ok. 94 dolarów, o ponad 15 proc. więcej niż zaledwie kwartał temu.
Wszyscy chcą się bronić, nikt nie zamierza atakować. No, może z wyjątkiem USA, których prezydent śmie grozić innym, w tym swojemu sojusznikowi, Niemcom
To zdumiewające, jak szybko – zaledwie parę miesięcy po zwieńczonych powodzeniem negocjacjach na globalnym szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow – prawie zupełnie z wokandy zeszły sprawy przeciwdziałania niekorzystnym zmianom klimatycznym. Grupy interesu związane z wytwarzaniem energii przyczyniającej się do zgubnego ocieplania klimatu, miast angażować się w nieuchronny proces przyjaznej środowisku transformacji energetycznej, zarabiają krocie na specjalnie wywołanym konflikcie w zupełnie innej sferze. A pilnie należy do sprawy wrócić, uświadamiając sobie, że uratowanie ludzkości w sposób demokratyczny przed przegrzaniem klimatu możliwe będzie jedynie w przypadku przesunięcia na związane z tym celem ogromnych środków publicznych z marnotrawnych wydatków wojskowych.
Komu to się opłaca?
Tak oto deeskalacja syndromu ukraińskiego, do której z czasem dojdzie, jest zdecydowanie nie na rękę najpotężniejszym lobby tak w USA, jak i w Rosji. Natomiast zainteresowane są w tym inne kraje, również tak kluczowi członkowie NATO jak Niemcy, które nie dają się wciągnąć w destruktywny dla pokoju młyn dozbrajania Ukrainy, oraz Francja i Włochy. Przywódcy tych państw – kanclerz Olaf Scholz, premier Mario Draghi, a zwłaszcza prezydent Emmanuel Macron – dają swoimi czynami i słowami nadzieję na zahamowanie narzucanego przez amerykańskich, brytyjskich i rosyjskich jastrzębi lotu ćmy do ognia. Zrozumiałe przy tym, że wszyscy chcą z tej matni wyjść z twarzą, co wbrew pozorom wcale nie będzie takie trudne. Każdy – tak prezydent Władimir Putin, jak i prezydent Biden, zarówno zachowujący zimną krew prezydent Wołodymyr Zełenski, jak też panikujący i każący Brytyjczykom ewakuować się z Ukrainy oraz sąsiednich Białorusi i Mołdawii premier Boris Johnson – post factum będzie twierdził, że wyszło na jego. Każdy z nich będzie utrzymywał, że osiągnął to, o co mu chodziło.
Wiadomo, że Ukraina do NATO nie zostanie przyjęta, ale nikt na Zachodzie nie potrafi tego publicznie przyznać. Osiągnięty będzie postęp we wdrażaniu porozumień z Mińska dotyczących wschodnich rejonów Doniecka i Ługańska, co wymaga większej dozy dobrej woli obu skonfrontowanych stron. Prezydent Putin nie skorzysta zapewne z upoważnienia Dumy do uznania niepodległości tych regionów, natomiast wykorzysta ten mandat do wywarcia presji na ukraińskich partnerów, aby byli bardziej ustępliwi wobec zamieszkującej tam rosyjskiej ludności. Z tonu muszą spuścić zarówno ukraińscy nacjonaliści, zwłaszcza ci tkwiący na dobrych i ciepłych posadach w Kijowie, jak i rosyjscy uzurpatorzy wygodnie i bezpiecznie ulokowani w Moskwie. Dobrze się stanie, jeśli na Ukrainie przestanie się represjonować język rosyjski i znowu w akademickich periodykach będą ukazywać się, co obecnie jest zakazane, artykuły naukowe po rosyjsku, którym to językiem posługuje się większość ukraińskich uczonych, a na Uniwersytecie w Charkowie, gdzie przytłaczająca większość studentów i pracowników naukowych jako swój pierwszy język traktuje rosyjski, będzie można w nim pisać prace magisterskie i wysłuchiwać mądrych wykładów.