Kołodziejski: Eurokraci nie popuszczą

Jeśli zwycięży koncepcja ścisłej integracji, będzie to miało znacznie bardziej katastrofalne następstwa dla Polski niż brytyjskie referendum – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 27.06.2016 20:29 Publikacja: 26.06.2016 20:12

Konrad Kołodziejski

Konrad Kołodziejski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

W pierwszych, jeszcze gorących, komentarzach, jakie pojawiły się w Polsce po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum, można było wyróżnić dwie główne reakcje. Pierwszą był niepokój o przyszłość Unii Europejskiej, drugą – satysfakcja, że oto brukselscy nadęci eurokraci dostali solidny policzek od Brytyjczyków. O ile obawy wyrażały zwykle osoby o liberalnych poglądach, o tyle satysfakcja pojawiała się najczęściej wśród elektoratu prawicowego.

Reakcje te są zrozumiałe, wszak eurokraci – jako przeciwnicy obecnego polskiego rządu – dali się poznać jako hamulcowi przeprowadzanych u nas zmian. O ich niskich kompetencjach świadczyć może również fakt, że w czasie gdy Bruksela uznała polski spór polityczny za jeden z najważniejszych problemów Unii, Brytyjczycy tę Unię opuścili – widać założono, że Brexit nie ma prawa się wydarzyć, dlatego w hierarchii spraw do załatwienia polski Trybunał Konstytucyjny długo wydawał się eurokratom ważniejszy od obecności Wielkiej Brytanii w UE.

Dla polskich „obrońców demokracji" wymuszone decyzją Brytyjczyków przetasowanie w tej hierarchii oznacza mniejsze wsparcie Brukseli w ich walce z prawicowym rządem. Z kolei dla zwolenników rządu Brexit jest zasłużoną karą za arogancję i niekompetencję unijnych elit.

Jest to jednak bardzo krótkowzroczne myślenie. W dalszej perspektywie Brexit okazuje się bowiem znacznie większym wyzwaniem dla rządzącej prawicy niż dla jej liberalno-lewicowych przeciwników. Doskonale rozumie to Jarosław Kaczyński, który w dniu ogłoszenia wyników brytyjskiego referendum oświadczył, że Brexit jest złą wiadomością dla Polski, i od razu ostudził rozpalone emocje potencjalnych polskich naśladowców Brytyjczyków, podkreślając, że miejsce Polski jest w Unii Europejskiej.

Problem polega na tym, że Polsce w nowej sytuacji będzie znacznie trudniej utrzymać w UE nawet tak okrojoną podmiotowość, jaką ma dziś. Pierwszą reakcją eurokratów na Brexit nie było bowiem zbiorowe podanie się do dymisji panów Junckera, Schulza i Tuska, lecz – przeciwnie – zwarcie szeregów i zapowiedź jeszcze głębszej integracji. Nowy traktat unijny, który wydaje się oczywistą konsekwencją opuszczenia Wspólnoty przez Wielką Brytanię, będzie więc prawdopodobnie zmierzał do wzmocnienia władzy Brukseli i marginalizacji państw członkowskich, zwłaszcza tych, które nie mają – tak jak Polska – wystarczającego potencjału do przeciwstawienia się dyktatowi tzw. państw-założycieli. Już dziś bowiem widać, że ton w dyskusji nad przyszłością Unii przejęły państwa założycielskie, które postanowiły wykorzystać nadarzającą się sposobność do zabezpieczenia swoich interesów wewnątrz nowej, zreformowanej UE i ewentualnego pozbycia się przeszkód w postaci nowych członków z Europy Środkowej i Południowej.

Można zatem się spodziewać, że wkrótce Polsce i innym państwom zostanie postawione ultimatum: albo ścisła integracja i podporządkowanie się Brukseli, albo opuszczenie Unii. Taki scenariusz – dodajmy: bardzo prawdopodobny – fatalnie rokuje na przyszłość nie tylko obecnego rządu, ale również Polski. Oznacza bowiem, że zostaniemy postawieni przed dramatycznym wyborem: suwerenność albo bezpieczeństwo. Gdyby władzę w Polsce sprawowała liberalna lewica albo oportunistyczne formacje w rodzaju PO czy Nowoczesnej, z pewnością polska suwerenność zostałaby złożona w ofierze integracji europejskiej. Jednak dla rządu PiS wybór nie jest oczywisty. Suwerenność jest bowiem wartością, która legła u podstaw polityki obecnych władz, podobnie zresztą jak kwestie związane z bezpieczeństwem. Nie sposób zrezygnować z jednego na rzecz drugiego.

To oczywiste, że rządząca prawica będzie szukała ucieczki przed tym wyborem, próbując wskrzesić koncepcję budowy państw Międzymorza i licząc na to, że wspólny głos Europy Środkowej zdoła przeciwstawić się dyktatowi Brukseli. Jednak taka koalicja – nawet jeśli powstanie – może nie dać sobie rady z determinacją Europy Zachodniej, gdzie coraz silniejsza staje się dziś pokusa pozbycia się ze wspólnego klubu uboższych kuzynów ze Wschodu i oddania ich na pastwę Rosji.

Taki bieg wydarzeń oznacza, że przyszłość Polski w nowej, zintegrowanej UE stanie się najważniejszą osią konfliktu politycznego w kraju. Już teraz zarówno opozycja, jak i liberalne media zaczynają krzyczeć – niezgodnie z prawdą – że polityka obecnego rządu prowadzi do wyjścia Polski z Unii. Biorąc pod uwagę silne poparcie większości Polaków dla członkostwa w Unii, jak również ich strach przed jej rozpadem, taka propaganda może przynieść opozycji wzrost notowań.

Rząd może mieć trudności z wyjaśnieniem własnego stanowiska – że owszem, zależy mu na członkostwie w UE, ale na zasadach partnerstwa, a nie całkowitej podległości, w której byle urzędnik z Brukseli ma więcej do powiedzenia niż demokratycznie wybrane władze kraju członkowskiego.

Tymczasem liberalna lewica będzie te zastrzeżenia przedstawiać jako niechęć do Unii, jako sprzyjanie Putinowi i narażanie Polaków na katastrofę polityczną i gospodarczą. Bo skończy się pomoc z Brukseli, bo skończą się wyjazdy za granicę, bo ucieknie kapitał z Polski, a wraz z nim miejsca pracy. I choć będą to w większości bzdury bez żadnego pokrycia w faktach, przestraszeni ludzie zapewne będą w to wierzyć.

Dla liberalnej lewicy taki scenariusz to spełnienie marzeń o powrocie do władzy i przywróceniu utraconych przywilejów. W podporządkowanej Brukseli Polsce władza lewicy wydawać się będzie niezagrożona żadnymi wyborami. Bo przecież gdyby w przyszłości znów wygrała prawica, to Bruksela miałaby skuteczniejsze niż dziś instrumenty, aby uniemożliwić jej sprawowanie rządów.

Interesy eurokratów, których siła teraz znacząco wzrośnie, są więc zbieżne z interesami odsuniętej dziś od władzy liberalnej lewicy. Zależy im na tym, aby Polska – podobnie jak inne państwa Europy Środkowej – nie sprawiała kłopotów i była podporządkowana politycznie oraz gospodarczo brukselskiemu centrum. Liberalna lewica jest gotowa zapewnić takie podporządkowanie, tym bardziej że posłużyć ono może dalszej indoktrynacji społeczeństwa w duchu politycznej poprawności: wykorzenianiu narodowej tożsamości, propagowaniu i recepcji zachodniego ustawodawstwa w sferze światopoglądowej itd. Wszelkie sprzeciwy np. w kwestii prawa homoseksualistów do adopcji dzieci mogą być łatwo zbijane argumentem, że jeśli się na to nie zgodzimy, to zostaniemy usunięci z Unii i oddani na łaskę Putina.

Konsekwencje Brexitu i związanej z tym bardzo prawdopodobnej ścisłej integracji Unii prowadzić więc mogą do utrwalenia negowanego dziś niesprawiedliwego porządku III RP oraz do dalszej polaryzacji politycznej w Polsce. Chyba że brytyjski przykład pobudzi do działania zachodnich eurosceptyków i eurokraci będą w końcu zmuszeni do kapitulacji.

Unia Europejska jest Polsce bardzo potrzebna. Ale tylko taka, która szanuje własnych członków, ich wrażliwość i autonomię. Jeśli zwycięży koncepcja ścisłej integracji, a wszystko teraz na to wskazuje, będzie to miało znacznie bardziej katastrofalne następstwa dla Polski i całej Europy niż referendum w Wielkiej Brytanii.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dziwne zachowanie Nawrockiego podczas debaty, Trzaskowski wrócił do formy
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: W książce „Rafał” Trzaskowski stawia zaskakujące tezy w kwestiach międzynarodowych
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Mentzen nie poprze Nawrockiego
Publicystyka
Marek Migalski: Faworytem w wyborach jest Nawrocki. Trzaskowski musi ryzykować
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Prawicy nikt z ksenofobii nie rozlicza