Zgodnie z tym ja mam prawa, a pozostali wyłącznie obowiązki. Gdy ja jadę, wszyscy inni mają się do mnie dostosować. Jeśli nie, to zawsze możemy wysiąść i porozmawiać po męsku.
Tolerowanie tego prymitywnego maczyzmu doprowadziło do tego, że polskie miasta są dosłownie rozjeżdżone przez samochody, a liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych stawia nas na najwyższych pozycjach w europejskim rankingu.
Ostatnio na warszawskiej Pradze szaleniec zabił na przejściu dla pieszych 14-letnią dziewczynę. Miała zielone światło. Teraz jej ubodzy rodzice zbierają pieniądze wśród sąsiadów na pogrzeb córki. Łobuz, który ją zabił, był trzykrotnie pozbawiany prawa jazdy i – jak gdyby nigdy nic – zdał egzamin i dalej szalał za kierownicą.
Niepojęte jest dla mnie, dlaczego zabójca nie został obciążony kosztami pogrzebu swojej ofiary. Niepojęte jest też, jak to się stało, że pozwolono mu prowadzić samochód.
Niestety, prawo sprzyja szaleńcom. Większość potrąceń pieszych kwalifikowana jest przez sądy jako dokonana z winy nieumyślnej i jako taka sądzona łagodnie.