Tragedie w Monachium czy Ansbach mają wymiar ludzki. To ofiary oraz ich rodziny, to sąsiedzi, którzy siadają wspólnie przed telewizorem, aby komentować aktualne wydarzenia. I wreszcie - to właśnie sprawcy.
Ludzie gotowi na śmierć istnieli i będą istnieć. Społeczeństwo może tworzyć warunki, aby było ich jak najmniej. I poświęcać im tyle uwagi, na ile zasługują. Chyba, że chodzi tu o coś całkiem innego: czy podnieca nas krew na ekranach telewizorów?
Po drugie, jest wymiar polityczny. Niemcy są społeczeństwem wielokulturowym. Nawet jakiś nowy Hitler, choćby zabił miliony, nic by na to nie poradził. Tym bardziej nie poradzą zaciekli politycy i publicyści. Żałuję, że Polska ma ich tak wielu.
Kanclerz Merkel, tak jak niestety większość polityków europejskich, jest dziś zakładnikiem dyskursu o bezpieczeństwie. „Bezpieczeństwo” to większe wydatki na policję, na zbrojenia i na kontrolę. To mniej wolności i mniej demokracji. Czy tajniacy w autobusach i centrach handlowych zapobiegną przemocy? Doświadczenia Libanu i Izraela jasno pokazują: nic z tych rzeczy.
Dopóki „bezpieczeństwo” nie pójdzie w parze z troską o pokój, z uczciwą debatą społeczną i niwelowaniem przyczyn ludzkich decyzji o zabijaniu, będzie tylko gorzej.