Kaczyński stanął, Tusk ucieka

Czy silna osobowość Jarosława Kaczyńskiego nie paraliżuje PiS tak bardzo, że partia ta nie jest w stanie wymyślić skutecznego antyplatformerskiego image’u? – zastanawia się publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 28.02.2008 18:55

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Politycy PiS mają problem. Jaką taktykę przyjąć wobec ekipy Donalda Tuska? 100 dni nowego rządu Prawo i Sprawiedliwość chciało uczcić publicznym ogłoszeniem nieporadności Platformy. Partia Jarosława Kaczyńskiego miała nadzieję, że popularność premiera będzie systematycznie spadać. A tu sondaże pokazują, że poparcie dla nowej ekipy jest stabilne. PiS musi się więc raczej nastawić na „długi marsz”.

Podobną historię przeżywał dwa lata temu Donald Tusk – na początku był przekonany, iż „moherowe” rządy Kaczyńskich z cichym poparciem Andrzeja Leppera i Romana Giertycha są takim absurdem, że po 100 dniach ziemia się zatrzęsie, a niebiosa zapłoną. Nic takiego się nie stało, co więcej, ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz nabijał PiS punkty w sondażach popularności. PO zrozumiało wtedy, że musi się liczyć z dłuższymi rządami znienawidzonych Kaczorów.

Teraz to PiS liczył na erupcję protestów społecznych, mając nadzieję na polityczny show pt. „Omamiony obietnicami podwyżek lud rozlicza kłamców z PO”. Nadzieje, że po 100 dniach platformersi ze skruszonymi minami będą się tłumaczyć z kiksów, okazały się płonne. Klip o chytrym wilku, który oszukał wyborców, i tyrady Jarosława Kaczyńskiego o „niekompetentnych ludziach u władzy” pasowały może do burzliwego grudnia 2007, ale już nie do lutego 2008, gdy Tusk złapał drugi oddech.

Owszem, w ciągu ostatniego miesiąca o 17 procent wzrósł odsetek tych, którzy uważają, że polskie sprawy idą w złym kierunku, ale do nastroju: „spieprzaj, Tusku”, jeszcze daleko.

Do polityków PiS zdaje się dopiero docierać prawda, jak magmowatym i trudnym do zdefiniowania przeciwnikiem są koalicjanci PO i PSL. Z ostatnich wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wynika, że nadal chciałby określać Platformę jako coś w rodzaju lewicy José Luisa Zapatero – agresywnej ideologicznie siły jawnie zawłaszczającej państwo.

Jeśli PiS zastygnie w dumnej pogardzie, z czasem pojawią się kandydaci do schedy po wielkim Jarosławie

Tymczasem partia Tuska jest jak obły, śliski bolid. Niełatwo więc daje się uchwycić w politycznych zapasach. Platforma, owszem, państwo zawłaszcza, ale robi to po cichu, korzystając z taryfy ulgowej, jaką zapewnia jej duża część mediów i elit.

Tusk nie budzi też wielu negatywnych skojarzeń. Nawet stereotyp „aferała” z początku lat 90. uległ osłabieniu. Z kolei wizerunek Kaczyńskiego jako rozrabiacza wciąż jest na tyle silny, by autorytety różnej maści błogosławiły każdy dzień bez PiS.

Polacy lubią zaś zapadać w słodką drzemkę. Obudzą się z niej dopiero, gdy dojdzie do jakiejś spektakularnej kompromitacji Platformy, ale na razie na żadne trzęsienie ziemi się nie zanosi. A PiS zostaje poszukiwać patentu na teflonowego Donalda.

Jak przygwoździć budyń do ściany? To niebanalne pytanie stawiali kiedyś w Niemczech sfrustrowani politycy CDU przed dekadą zmagający się z popularnością Gerharda Schrödera. Lewicowy kanclerz kłamał jak z nut, uwielbiał drogie cygara i kolacyjki z szefami koncernów. Ale Niemcy go ubóstwiali. Zmorę sitcomowej popularności Schrödera chadekom udało się zwalczyć dopiero wtedy, gdy wykreowali jeszcze bardziej swojską Angelę Merkel.

Tylko czy PiS ma w zanadrzu kogoś takiego? Albo postawmy pytanie inaczej: czy rozpływającego się w uśmiechach Schrödera mógłby pokonać Helmut Kohl? Czy Jarosław Kaczyński może odnieść zwycięstwo nad Tuskiem? Czy silna osobowość starego wygi polskiej sceny politycznej nie paraliżuje PiS tak bardzo, że partia ta nie jest w stanie wymyślić skutecznego antyplatformerskiego image’u?

W latach 90. z Leszkiem Millerem czy Markiem Belką u władzy Kaczyńskiemu było łatwiej – bez kłopotu mógł wskazywać na lewicę, spadkobierczynię komunistów, jako na realne zagrożenie. Nie bez znaczenia jest też i to, że w latach 90. Kaczyński był równolatkiem większości polityków – tylko nieco starszy od Aleksandra Kwaśniewskiego, ale młodszy od Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka czy Lecha Wałęsy.

Dziś jest inaczej. Owszem, Kaczyński 60. urodziny będzie obchodził dopiero w przyszłym roku, ale na tle Tuska i Pawlaka powoli zaczyna się jawić jako polityk minionego wieku. Rzecz jednak nie tyle w metrykalnym wieku, ile w umiejętności odrywania się od dawnych doświadczeń. Kaczyński jest zbyt naznaczony PRL-em i bojami z lat 90. To dlatego jego porównanie PO do ZOMO było tak nieczytelne dla wielu Polaków. A podobnego typu skojarzenia i odniesienia historyczne w wypowiedziach byłego premiera powracają często. Razi też pewien patriarchalizm i łatwość wpadania w irytację, gdy młodzi bywają obcesowi czy źle wychowani. Zapewne są to godne najwyższego szacunku cnoty, ale z punktu widzenia speców od PR mają one jedną wadę – coraz częściej są postrzegane jako cechy wczorajsze. A wyborców, którzy epoki PRL nie pamiętają, będzie przybywać.

Formalnie PiS już poszukuje nowego wizerunku. Do grupy czterech wiceszefów partii obok Adama Lipińskiego, Marka Kuchcińskiego dokooptowano Aleksandrę Natalli-Świat i Zbigniewa Ziobrę. Postanowiono bardziej eksponować młodych, takich jak Mariusz Kamiński, Adam Hoffman czy Arkadiusz Mularczyk. Starają się oni, jak mogą, i zapewne coś z tego będzie. Ale dominacja Jarosława Kaczyńskiego w partii wciąż jest przemożna.

To on udziela najgłośniejszych wywiadów i nadaje ton partyjnej retoryce. I wciąż zdarzają mu się wypowiedzi, których dawno powinien się oduczyć. Trafnie zsyntetyzował to na swoim rysunku Henryk Sawka: Donald marzy, a Jarosław straszy. Krytyka niemieckich mediów, lekceważące wypowiedzi o platformersach jako ludziach, którzy nie potrafią rządzić, czy frazy o dzikich oczach Tuska to nawrót stylu, który się nie sprawdził.

Tusk dla odmiany chce być polskim Tonym Blairem. Chwali się swoją sprawnością fizyczną. Podpuszcza fotoreporterów tabloidów, aby obfotografowywali go na nartach i przy grze w piłkę nożną. Z rozkoszą przyjmuje też zaproszenia na spotkania ze studentami, gdzie przybiera pozę ich – trochę tylko starszego – kolegi. Z pewnością odpowiada mu teza przedstawiona w „Dzienniku”, że skończył się czas postkomunistów z LiD i antykomunistów z PiS i nadszedł czas pragmatyków. Takich jak on.

Jarosław Kaczyński takie propagandowe chwyty wyśmiewa. Zżyma się na kadzącą Tuskowi koalicję mediów. Ataki na opozycję nazywa atakiem na demokrację. Ale czy przypadkiem nie przypomina wpadającego w lata boksera, który zaczyna narzekać na młodszych rywali, że nie walczą w takim stylu jak kiedyś?

Kaczyński ma do wyboru trzy scenariusze. Pierwszy zakłada daleko idącą transformację. Kaczyński przezwycięża samego siebie i zmienia styl. Przestaje udzielać długaśnych wywiadów, w których musi błysnąć zdaniem: wiem coś złego o Tusku, ale na razie nie mogę tego ujawnić. Rezygnuje z użalania się na nieprzychylne media, rzadko, ale celnie i dowcipnie punktuje koalicję PO – PSL. I wtedy nie musi się już martwić o jakość swojego przywództwa – tak jak Silvio Berlusconi jest sprawny mimo upływu lat.

Wariant drugi przypomina historię, jaką swojej partii – KPN – zafundował w latach 90. niejaki Leszek Moczulski. Kaczyński dominuje w partii. Młodzi pisowcy czekają cierpliwie na partnerskie traktowanie, ale po pewnym czasie odchodzą przekonani, że prędzej osiwieją lub złamie ich artretyzm, niż postacie w rodzaju Adama Lipińskiego dopuszczą ich do kierowniczego stołu.

Wreszcie scenariusz trzeci – wymagający od lidera PiS stopniowego samoograniczenia. Jarosław Kaczyński jako lider przyjmuje rolę „autorytetu” w partii. Na czoło wysuwa młodszych, pozostając głuchym na rozdrażnienie zakonu PC. Taki wybór wymaga jednak wyobraźni i odwagi. Wielu najwybitniejszym politykom zdarzało się przeoczyć moment, w którym samemu można stać się akuszerem zmian pokoleniowych w partii.

Dziś przechwałki Kazimierza Marcinkiewicza o założeniu partii i odbieraniu głosów PiS można jeszcze zlekceważyć. Bo prawdą jest, że partie to duże maszynerie polityczne oliwione dotacjami z budżetu. Ale z drugiej strony Marcinkiewicz wciąż zajmuje wysoką pozycję w rozmaitych sondażach. Jego półroczne premierostwo zaspokajało przecież jakieś marzenia Polaków o pogodnym i bezpośrednim stylu rządzenia. Czy to zwycięstwo politycznego PR? Być może. Ale taka jest dzisiejsza polityka.

Jeśli więc PiS zastygnie w dumnej pogardzie, z czasem pojawią kandydaci do schedy po wielkim Jarosławie. Gdzieś czeka na swój moment środowisko Kazimierza Ujazdowskiego. Jeszcze głębiej ukryte są oczekiwania, że do wielkiej polityki wkroczy Rafał Dutkiewicz z Wrocławia. Choć to wciąż polityczne miraże, lider PiS nie powinien utwierdzać się w przekonaniu, że PO i PiS podzieliły się sceną polityczną na dziesięciolecia.

Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się luka na rynku oczekiwań społecznych. Kiedy wyborcy poczują się zmęczeni przepełnionym miłością Tuskiem i kontrującym go w ostrych słowach Kaczyńskim. Czas nie stoi w miejscu. Pytanie, jak do tej prawdy odniesie się Jarosław Kaczyński, lider PiS.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości