– „Super Express” przekroczył wszelkie granice i mógł współuczestniczyć w szantażu, pytanie, czy zapłacił za ten materiał. Tabloid ma prawo opisywać i mówić, ale nie powinien realizować zamierzeń szantażystów – powiedział wczoraj w Radiu Zet marszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
Marszałek zdaje się nie mówić kategorycznie o szantażu ze strony gazety, ale jego zarzut przypomina klasyczny przykład obrażania w rodzaju pytania: „Czy to prawda, że bije pan żonę?”.
Marszałek nie rozróżnia zupełnie odmiennych ról, jakie w tej sprawie (interesującej ze względu na osobę senatora) odgrywają prawdziwi szantażyści (zostawmy ich prokuraturze) oraz „Super Express”. Szantaż to bezprawna próba zmuszenia osoby do jakiegoś żądanego działania, najczęściej zapłaty pieniędzy, pod groźbą zastosowania przemocy lub ujawnienia choćby częściowo prawdziwych informacji, które szantażowany chciałby zachować w tajemnicy. Mogą to być np. niewygodne fakty na temat pozamałżeńskiego romansu.
W kodeksie karnym szantaż nie jest wprost wskazany. Ale większość jego przypadków obejmuje art. 191, który stanowi, że stosującemu przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania grozi do trzech lat więzienia.
Kluczowe są tu dwie rzeczy: groźba i zmuszenie. O ile przy wymuszaniu pieniędzy za zachowanie w tajemnicy kompromitujących zdjęć są oba te elementy – a więc jest szantaż, o tyle nie ma ich w działaniu „SE”. Gazeta niczego od polityka nie żądała i nie obiecywała mu „zapłaty” w rodzaju ukrycia zdjęć w sejfie. Przeciwnie: ujawniając je, przecięła możliwość dalszego szantażowania senatora.