[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2010/04/02/amerykansko-chinskie-relacje-niczym-kolejka-w-wesolym-miasteczku/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Jak powiedział mi kiedyś w Pekinie chiński amerykanista Jin Canrong, relacje między oboma krajami przypominają roller-coaster, szaloną kolejkę w wesołym miasteczku. Wznoszą się wysoko, by po chwili gwałtownie runąć w dół i znów ruszyć ku górze. Ilekroć na linii Waszyngton – Pekin (czyli zdaniem wielu politologów, w najważniejszej dziś dwustronnej relacji na świecie) zaczyna iskrzyć i pojawia się widmo nowej zimnej wojny, przypominam sobie jego słowa.
I tym razem po gwałtownym ochłodzeniu następuje ocieplenie. Gdy przewaliła się nawałnica wywołana wyjściem koncernu Google z Chin i oskarżeniami o chińską cyberagresję wobec instytucji w USA, gdy opadły emocje po wizycie Dalajlamy w Białym Domu i amerykańskiej decyzji o sprzedaży Tajwanowi nowoczesnego uzbrojenia, obie strony ostrożnie wyciągnęły ku sobie dłonie.
Oczywiście Amerykanie mają doraźny powód, by łagodzić gniew Chińczyków – to Iran i jego program nuklearny. Groźba użycia siły wobec Teheranu jest dziś ze strony Amerykanów – uwikłanych w dwa konflikty w bezpośrednim sąsiedztwie Iranu – raczej mało wiarygodna. Na pojednawcze gesty Obamy Teheran dotąd nie odpowiedział, być może ze względu na konflikt wewnątrz reżimu.
Amerykanom pozostaje więc jeden instrument nacisku – sankcje. By ich groźba brzmiała realistycznie, restrykcje muszą zyskać poparcie Rosji i Chin, dwóch stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, którzy mają bliskie relacje, także gospodarcze, z Iranem. Moskwa wyraziła już chęć współpracy w tej sprawie. Pekin dotychczas był przeciwny.