Pozorny był też ruch polegający na powołaniu do życia koalicji czterech partii pod nazwą Lewica i Demokraci. Kampania wyborcza obnażyła fakt, że nowa formacja lewicowa pozbawiona spójnego programu, tożsamości i korzeni powstała w wyniku wyrachowanego porozumienia liderów, ale wbrew odczuciom szeregowych działaczy partyjnych, którzy często wzajemnie się nienawidzili. Najgorsze, że nie miała lidera.
Wydawało się, że ten problem zostanie rozwiązany dzięki Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, byłemu prezydentowi, który na koniec urzędowania cieszył się zaufaniem społecznym ponad 50 proc. Polaków. Ale Kwaśniewski okazał się pozornym liderem. Na dodatek za sprawą „filipińskiej choroby”, którą komentatorzy otwarcie nazwali alkoholową, wystawił lewicę na pośmiewisko.Wszystko to złożyło się na klęskę wyborczą LiD. Koalicja co prawda zebrała w tegorocznych wyborach odrobinę więcej głosów niż SLD w 2005, ale to unaoczniło jedynie fakt, że jej stworzenie nie przyniosło nawet najmniejszych zysków. No i żaden z problemów trapiących lewicę nie został rozwiązany – nadal nie ma ona programu, lidera, a co gorsza, nie ma pomysłu, jak wyjść z impasu.
Bronisław Wildstein
Walka z korupcją była priorytetem rządu PiS i jego osiągnięciem. To w trakcie rządów tej partii po raz pierwszy od dziesięciu lat – to znaczy od czasu, kiedy trafiła do rankingu sporządzanego przez Transparency International – Polska odnotowała jej spadek. Indeks ten sporządzany jest na podstawie szeroko prowadzonych badań wśród obywateli. Odczuwana przez nich poprawa w tej mierze jest faktem społecznym.
Znaczenie korupcji wykracza poza jej najbardziej oczywisty aspekt nazywany rentą korupcyjną, a oznaczający podniesienie ceny wszelkich przedsięwzięć ekonomicznych. Istotniejsze jest rozregulowanie mechanizmów rynkowych. Konkurencję zaczynają wygrywać nie najlepsi, ale najbardziej zdeprawowani, którzy tworzą sieć nieformalnych powiązań, dodatkowo szkodzącą gospodarczemu porządkowi. Związane z tym jest niszczenie przez korupcję kapitału społecznego, czyli zespołu norm i zasad regulującego działanie zbiorowości – innymi słowy moralności publicznej, bez której nie może przetrwać żadna wspólnota.
Rozrost korupcji III RP był związany z oligarchizacją życia w Polsce i wynikał z istnienia grup uprzywilejowanych, którzy cieszyli się szczególną pozycją w państwie. Zwalczanie korupcji stanowiło więc również przywracanie demokracji.
Walka z korupcją przedstawiona została przez najbardziej wpływowe media i ośrodki opiniotwórcze jako zamach na demokrację i terror ze strony PiS. CBA już w momencie powstania zostało okrzyknięte „policją polityczną”. W tej ofensywie dość wyraźnie pojawił się zarzut, że osoby o wyższym statusie społecznym traktowane są tak jak zwykli obywatele. Wyprowadzenie w kajdankach ordynatora szpitala miało być jakoby zamachem na państwo prawa. Fakt, że procedury te oficjalnie przyjmowane są wobec zwykłych zatrzymanych, nie budził wcześniej protestów. Oczywiście, frontowi oburzonych nie chodziło o obronę korupcji, ale o zagrożenie, jakie dla establishmentu III RP stanowi realna równość wobec prawa. Korupcja obchodziła ich znacznie mniej.
Tomasz P. Terlikowski
To był trudny rok dla polskiego Kościoła. Zaczął się od rezygnacji z funkcji metropolity warszawskiego – w atmosferze lustracyjnego skandalu – abp. Stanisława Wielgusa. Wiosną część świeckich i duchownych zaangażowała się w ostatecznie przegraną walkę o zmianę konstytucji, tak by mocniej gwarantowała ona status quo w dziedzinie obrony życia. W tle toczyła się debata nad politycznym wykorzystywaniem i zaangażowaniem Radia Maryja. Koniec roku przyniósł powrót do tematów z jego początku.
Biskupi w specjalnym oświadczeniu uznali, że nikt z nich (może poza abp. Wielgusem, którego przypadek – jak przyznał nowy sekretarz Konferencji Episkopatu biskup Stanisława Budzik – jest najtrudniejszy) nie ponosi odpowiedzialności za współpracę z SB, a zarejestrowani przez bezpiekę zgrzeszyli co najwyżej brakiem rozsądku.
Trudne tematy, jak lustracja czy Radio Maryja, zostały postawione (zresztą wcale nie przez samych hierarchów, ale zazwyczaj przez media), a potem zamilczane albo pozornie rozwiązane przez powołanie stosowanych komisji, których celem było wyłącznie robienie dobrego wrażenia. Wszelkie próby rzeczywistego załatwienia problemów zostały ostatecznie – pod różnymi pretekstami – odłożone ad acta. Tak się już stało w sprawie lustracji.
Ale pojawiły się też wyraźne oznaki zmiany.
Po pierwsze dostrzec można przebudzenie laikatu. To świeccy zaangażowali się w próby nie tylko załatwienia rozmaitych spraw Kościoła. To oni doprowadzili do próby przeprowadzenia lustracji; oni zaangażowali się w polityczny nacisk na Sejm w sprawie konstytucji.
Po drugie zaś – po latach uśpienia lub celowego wycofania się z życia publicznego polskich biskupów – dostrzec już można ich powrót do kwestii moralnych. Społeczne kazania na Boże Ciało, błyskawiczna, ostra i jednoznaczna reakcja na pomysły refundowania zabiegów in vitro z pieniędzy publicznych spowodowały, że w kwestiach moralnych głos polskiego episkopatu znów jest słyszany.