Wyim2: Nie chodzi o to, by zakazywać drukowania książek. Ale jeśli wydawnictwo legitymizuje się chrześcijaństwem, to bardziej starannie powinno dobierać pozycje wydawnicze
W ciemności zawsze rodzi się podejrzliwość. Jak ją zlikwidować? Oświetlić. Ale nie światłem o mocy 5 tysięcy watów, bo tak mocne światło może oślepić, zamiast oświetlić... Mam wrażenie, że tak właśnie dzieje się z książką Jana Tomasza Grossa, która – gdyby była rzetelnie i solidnie napisana – mogłaby stać się takim oświetleniem, padającym na zawiłe stosunki polsko-żydowskie.
Niestety, radykalizm zawarty we wszystkich sformułowaniach i stwierdzeniach autora „Strachu” co najwyżej może czytelnika oślepiać i zamiast zbliżyć strony sporu do siebie, jeszcze bardziej ugruntowuje je w swoich przekonaniach.
I tak ci, którzy są przeciwni dialogowi, będą nadal jego przeciwnikami, i to ze zdwojoną siłą, ci zaś, którzy od zawsze byli zwolennikami polsko-żydowskiego dialogu, to i bez tej książki będą chcieli rozmawiać, szukać porozumienia. Radykalizm, fragmentaryczność i uogólnienia, które stosuje autor „Strachu”, sprawiają, że książka ta może stać się poważnym zagrożeniem dla dialogu polsko-żydowskiego, nad którym obie strony pracowały latami. Radykalizm zazwyczaj bowiem zaostrza spór.
Oczywiście, że nie wolno uciekać od tej problematyki, że należy stanąć twarzą w twarz z naszą przeszłością, także tą niechlubną. Nie wolno jednak przyjmować, że tylko po stronie polskiej byli źli ludzie, bo to po prostu nieprawda. Byli i źli Polacy, i źli Żydzi; i jedni, i drudzy postępowali niemoralnie. Ale byli także zacni Polacy i zacni Żydzi i nie wolno nam o tym zapominać. A autor najwidoczniej o tym pamiętać nie chce.