Warto wykorzystać rocznicę śmierci Walca (10 lutego minęło od niej piętnaście lat), by przypomnieć tego niezwykłego człowieka. Był jedną z głównych postaci przedsierpniowej opozycji antykomunistycznej w PRL. Współtworzył drugi obieg w najpełniejszym sensie tego słowa, bo był zarówno piszącym, wydawcą, jak i drukarzem. Ale wspomnienie o nim samym przywołuje też pamięć o ludziach jego formacji: choćby jako elegię.
Janek przyznawał się do tradycji piłsudczykowskiej PPS i nie miałby nic przeciw określeniu „lewica laicka” – gdyby nie zaczęto tak określać rozczarowanych „rewizjonistów” komunistycznych.
Trzeba przypomnieć, że w dojrzałej PRL lat 70. niemal nikt nie wiedział, na czym polega kapitalizm, a ponieważ w zachodniej Europie dominowało welfare state i socjaldemokracja – nurt demokratycznej lewicy zdawał się najlepszą alternatywą dla realnego socjalizmu (w Polsce ówczesnej prawicę stanowiło parudziesięciu starych ludzi, dożywający swych dni na nędznych emeryturach, i naiwna młodzież z KPN kontrolowanej przez SB.)Owa etykieta demokratycznego socjalizmu okazała się szybko szyldem formacji głównie towarzyskiej, bez programu innego niż przeciwstawienie się „endeckim masom” (istniejącym zresztą głównie w wyobraźni jej protagonistów). Nikt się owym brakiem nie przejmował, ponieważ wówczas i tak nie było szans, by jakiś program wprowadzać w życie.
To, co się dla Janka liczyło, to postawa moralnego sprzeciwu wobec praktyk później PRL. Jego komentarze na ich temat odznaczały się błyskotliwym stylem i niezrównanym sarkazmem. Jednocześnie jego niezwykła erudycja pozwalała na zjadliwe odniesienia do historii Polski – kierując ostrza peerelowskiej propagandy historycznej przeciwko niej samej. Było dla nas oczywiste, że jest najlepszy.
Sławny stał się jego tekst, w którym opisał wypadek zastrzelenia wiejskiego chłopca przez pijanego prokuratora podczas polowania z helikoptera (oczywiście zakwalifikowano to jako nieumyślny wypadek), w którym jako bodaj pierwszy przyrównał nomenklaturę do dawnej szlachty.Ale wtedy, ku zaskoczeniu Janka, większość ówczesnej inteligenckiej opozycji uznała, że jego „jadowita” ironia jest nie na czasie i nie na miejscu. Można się było pochylić nad ofiarą – ale „pastwienie się” nad sprawcą okazało się w złym tonie.