Nie tak dawno grupa znanych osobistości wystąpiła na łamach „Rzeczpospolitej” z apelem do prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, by wytrwał w zamiarze nieratyfikowania traktatu lizbońskiego. W tym samym, jak sądzę, duchu utrzymany jest artykuł pióra Piotra Semki („Rzeczpospolita”, 11. 08.2008 – „Czy małe kraje mają siedzieć cicho”). Autor pyta w nim retorycznie: „czy upieranie się przy traktacie nie przypomina wciskania Europejczykom kaszki, którą ci wypluwają, gdy tylko daje się im taką szansę?”.
Piotr Semka zapomina, zdaje się, że ratyfikację traktatu ma już za sobą większość państw członkowskich Unii i jakkolwiek nie poprzedzały jej tym razem referenda (nie zawsze zresztą dopuszczalne konstytucyjnie), to w procesie tym uczestniczyły uprawnione organy państwa wraz z parlamentami będącymi demokratycznymi przedstawicielstwami europejskich narodów.
Pomijając kwestię trafności ukrytej w pytaniu publicysty „Rzeczpospolitej”, tezy, iż Europejczycy en masse są przeciwnikami kompromisu z Lizbony, to nie bardzo widać aż tak powszechne plucie traktatową kaszką, choć, oczywiście, i to się tu i ówdzie zdarza.
Lecz przystępując do kwestii podstawowej, zapytać należy, czy po odrzuceniu traktatu przez Irlandczyków można i warto w naszym kraju doprowadzić dotyczące go postępowanie ratyfikacyjne do końca. Za takim rozwiązaniem wypowiedział się 10 lipca w swej uchwale przyjętej zdecydowaną większością głosów i skierowanej do prezydenta polski Sejm. Podzielam jego stanowisko.
Za dokończeniem ratyfikacji opowiedział się w swej uchwale skierowanej do prezydenta Sejm. Podzielam jego stanowisko