Dzieje ustawy medialnej PO przypominają powieść Gabriela Garcii Marqueza „Kronika zapowiedzianej śmierci”. O tym, że Nasar, jej główny bohater, ma zginąć, wiemy od początku książki. Ciąg dalszy to tylko odliczanie do tragicznego końca.
W przypadku „odbijania mediów” przez Platformę kolejne zakręty fabuły wiodące ku katastrofie układają się w trwającą niemal rok serię błędów. Najpierw były buńczuczne zapowiedzi, potem pośpieszne prace nad projektem, forsowanie kiepsko ocenianych przez specjalistów rozwiązań, uchwalenie ustawy, z której nikt oprócz rządu nie był zadowolony, wreszcie weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
– PO z niebywałą butą i arogancją usiłowała przeforsować złe przepisy – wyjaśnia „Rz” Grzegorz Napieralski, przewodniczący SLD. To właśnie lewica, wstrzymując się w miniony piątkowy wieczór od głosu podczas próby odrzucenia weta, ostatecznie zatopiła medialne pomysły Platformy. – SLD zastosowało obrzydliwą, oszukańczą taktykę! – grzmi w odpowiedzi Stefan Niesiołowski, wicemarszałek Sejmu.
Jak doszło do tego, że PO, partia, która z dużą przewagą wygrała wybory i bez trudu utworzyła stabilny, większościowy rząd, potknęła się akurat podczas skoku na media publiczne?
Odliczanie zaczęło się jeszcze podczas zeszłorocznej kampanii wyborczej. Platforma pomstowała na dominację PiS w publicznej telewizji i radiu i obiecywała nowe otwarcie. Po wygranych wyborach przeszła od słów (najczęściej powtarzane to „odpolitycznimy media”) do czynów, czyli prac nad nową ustawą medialną w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Plan gry był prosty. – Najpierw mała nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, która zmieni kompetencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz pozwoli na nowo wybrać jej skład – mówiła w październiku 2007 r. przewodnicząca komisji Iwona Śledzińska-Katarasińska. – Potem całkowicie nowa ustawa medialna, zniesienie abonamentu RTV, wreszcie zmiana konstytucji i likwidacja Krajowej Rady.