Jak Platforma przegrała (na razie) bój o media

Smutny koniec walki rządu Donalda Tuska o nowelizację ustawy medialnej nie zdziwił nikogo. Tylko Platforma zastygła w zdumieniu – pisze szef działu krajowego „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 28.07.2008 06:52

Jak Platforma przegrała (na razie) bój o media

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Dzieje ustawy medialnej PO przypominają powieść Gabriela Garcii Marqueza „Kronika zapowiedzianej śmierci”. O tym, że Nasar, jej główny bohater, ma zginąć, wiemy od początku książki. Ciąg dalszy to tylko odliczanie do tragicznego końca.

W przypadku „odbijania mediów” przez Platformę kolejne zakręty fabuły wiodące ku katastrofie układają się w trwającą niemal rok serię błędów. Najpierw były buńczuczne zapowiedzi, potem pośpieszne prace nad projektem, forsowanie kiepsko ocenianych przez specjalistów rozwiązań, uchwalenie ustawy, z której nikt oprócz rządu nie był zadowolony, wreszcie weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

– PO z niebywałą butą i arogancją usiłowała przeforsować złe przepisy – wyjaśnia „Rz” Grzegorz Napieralski, przewodniczący SLD. To właśnie lewica, wstrzymując się w miniony piątkowy wieczór od głosu podczas próby odrzucenia weta, ostatecznie zatopiła medialne pomysły Platformy. – SLD zastosowało obrzydliwą, oszukańczą taktykę! – grzmi w odpowiedzi Stefan Niesiołowski, wicemarszałek Sejmu.

Jak doszło do tego, że PO, partia, która z dużą przewagą wygrała wybory i bez trudu utworzyła stabilny, większościowy rząd, potknęła się akurat podczas skoku na media publiczne?

Odliczanie zaczęło się jeszcze podczas zeszłorocznej kampanii wyborczej. Platforma pomstowała na dominację PiS w publicznej telewizji i radiu i obiecywała nowe otwarcie. Po wygranych wyborach przeszła od słów (najczęściej powtarzane to „odpolitycznimy media”) do czynów, czyli prac nad nową ustawą medialną w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Plan gry był prosty. – Najpierw mała nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, która zmieni kompetencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz pozwoli na nowo wybrać jej skład – mówiła w październiku 2007 r. przewodnicząca komisji Iwona Śledzińska-Katarasińska. – Potem całkowicie nowa ustawa medialna, zniesienie abonamentu RTV, wreszcie zmiana konstytucji i likwidacja Krajowej Rady.

Na fali euforii po zwycięskich wyborach wszystko wydawało się proste. Nowelizacja miała wejść w życie 1 stycznia 2008 r. Tymczasem na łamach „Rz” poseł Jarosław Sellin (wówczas Prawo i Sprawiedliwość) przestrzegał: – Mam radę polityczną dla PO: dogadać ten projekt pokojowo z PiS, bo jeśli zmiana będzie robiona siłowo, to spotka się z wetem prezydenta. Wtedy PO szukać będzie łaski w środowisku postkomunistów.

Były to prorocze słowa. Tyle że szukanie łaski lewicy trwało ponad pół roku i zakończyło się spektakularną klapą. Czas mijał, a nowelizacji nie było.

Cel przyspieszonych prac nad nowelizacją był prosty – usunięcie z Polskiego Radia i TVP ludzi nominowanych przez PiS. Premier Donald Tusk w swoim exposé mówił wprost, że jednym z zadań jego rządu jest szybka zmiana w mediach publicznych, które trzeba „wyrwać z rąk partyjnych aparatów, które od lat traktują je jak swoją prywatną własność”. Zastąpić ich mieli (który to już raz?) bezpartyjni specjaliści.

– Dobrze byłoby, gdyby w zarządach mediów publicznych byli fachowcy od mediów, a nie fachowcy od powstań – szydziła wtedy Śledzińska-Katarasińska.

By zatrzeć wrażenie kolejnego „skoku na media”, oprócz skrócenia kadencji KRRiT i wymiany jej składu (co prowadziłoby do powołania nowych prezesów) za jednym zamachem PO zaproponowała kilka innych zmian: likwidację abonamentu rtv, oddanie uprawnień koncesyjnych KRRiT do Urzędu Kontroli Elektronicznej i wprowadzenie dla jej członków rekomendacji od stowarzyszeń twórczych i uczelni. Propozycja PO oddawała też ministrowi skarbu władzę nad zarządami mediów publicznych.

– To jest odpolitycznienie? – pytała Elżbieta Kruk (PiS), była przewodnicząca rady. – Przekazanie decyzji ministrowi skarbu, członkowi rządu jest odpolitycznieniem mediów publicznych?

Przeciw likwidacji abonamentu protestowały głośno spółki radia publicznego, uzależnione niemal w całości od tego źródła dochodów, oraz organizacje twórców. Krytyki nie kryli medioznawcy. – Ustawę najlepiej byłoby wyrzucić do kosza – mówił „Rz” po jej pierwszym czytaniu w sejmie prof. Maciej Mrozowski. Kolejni specjaliści wskazywali na niekonstytucyjność poszczególnych zapisów projektu. Platforma szła w zaparte i doprowadziła do przeforsowania ustawy w obu izbach parlamentu.

– O ile projekt ustawy medialnej PiS sprzed 2,5 roku był przerażający, to projekt PO był jeszcze gorszy – mówi „Rz” Jerzy Wenderlich (SLD). – Bo dążył do nadania legitymacji partyjnej nie tylko mediom publicznym, ale i komercyjnym.

Chodzi o wspomniane już przekazanie decyzji koncesyjnych do UKE, czyli urzędu, którego prezesa powołuje osobiście szef rządu. W tym przypadku premier mógłby niemal bezpośrednio decydować o tym, którym prywatnym mediom nadać koncesje, którym odebrać, komu przedłużyć, a komu nie.

Odpowiedzialna ze strony Platformy za przygotowanie ustawy Iwona Śledzińska-Katarasińska nie chce już roztrząsać jej niuansów. – Nie ma odpowiednich warunków do przyjęcia ustawy medialnej – ucina. A rządowy koalicjant PO, czyli ludowcy, czarno widzi także prace nad ewentualnym całkiem nowym projektem. – Jesteśmy gotowi do rozmów, ale mam wątpliwości – przekonuje poseł Tadeusz Sławecki (PSL). – Śledzińska-Katarasińska i Elżbieta Kruk nigdy się nie dogadają w komisji medialnej.

Jednym z powodów beztroski Platformy podczas całej walki o nową ustawę było przekonanie, że głosy lewicy potrzebne do odrzucenia prezydenckiego weta ma w kieszeni. Ale SLD (jeszcze w ramach LiD) najpierw zaprotestowało przeciw likwidacji abonamentu, a potem coraz bardziej dystansowało się od pomysłów PO. Platforma uważała, że to tylko gra, by wytargować jak najwięcej. W sejmowych kuluarach się mówiło, że ceną za poparcie przez lewicę ustawy byłyby stanowiska w zarządach TVP i PAP oraz m.in. powołanie na rzecznika praw dziecka wiceprzewodniczącej SLD Katarzyny Piekarskiej. – Gdyby przewodniczącym SLD był Olejniczak, pewnie dogadalibyśmy się z Platformą – mówi „Rz” anonimowo jeden z działaczy lewicy.

Od maja postkomunistom lideruje jednak Grzegorz Napieralski, który postanowił partię medialną rozegrać po swojemu. – PO próbowała potraktować nas jak przystawkę, ale jej się nie udało – tłumaczy „Rz”. – Były próby kupowania poszczególnych posłów, zastraszania ich groźbą wcześniejszych wyborów.

Jerzy Wenderlich dodaje: – PO szeptała nam na uszko czułe słówka, że poprze nasze nowelizacje, ale najpierw musimy zagłosować za ich złą ustawą. Żądaliśmy spisania umowy, ale to mogłoby się stać dopiero na następnym posiedzeniu Sejmu.

Lewica proponowała m.in. wzmocnienie pozycji KRRiT oraz wprowadzenie licencji programowych dla mediów publicznych.

Kluczowe okazało sie spotkanie szefa SLD z prezydentem Lechem Kaczyńskim 17 lipca. Lewica zdecydowała się nie pomagać Platformie w odrzuceniu weta prezydenta. Jej stanowiska nie zmieniły nawet gorączkowe negocjacje w piątek, w które angażował sie telefonicznie także premier Tusk. – Napieralski wrócił od Kaczyńskiego bardzo zadowolony – opowiada „Rz” działacz lewicy. – Mówił, że teraz to my jesteśmy pierwsza liga. – Gratuluję Napieralskiemu sojuszu z prezydentem Kaczyńskim – komentuje gorzko Stefan Niesiołowski, który wcześniej w weekend nazwał Napieralskiego „gałganem i hipokrytą, który kłamie”. Zapowiedział jednocześnie, że już żadnych rozmów z lewicą o mediach nie będzie.

Nasze źródła w SLD podkreślają, że Napieralski zaryzykował, wbrew partyjnej opozycji, i wygrał. – Pozycja lewicy się wzmocniła. Nikt już nie będzie nas lekceważył. A w sporach o kolejne ustawy czy weta z prezydentem najbardziej i tak straci Lech Kaczyński, bo na nim skupi się cały atak PO – twierdzą. To zagrożenie zauważa poseł Tadeusz Cymański (PiS). – Platforma świadomie idzie na weto, żeby móc potem przedstawiać prezydenta jako przeciwnika reform.

Klęskę PO bagatelizuje Donald Tusk, który oświadczył w dzień po podtrzymaniu prezydenckiego weta, że od ustawy medialnej ważniejszy jest zerwany przez powódź most na Podhalu. Tymczasem woda opada, a prezes TVP Andrzej Urbański i szef Polskiego Radia Krzysztof Czabański mogą spać spokojnie. Groźba odwołania na razie znikła.

Miał być medialny blitzkrieg Platformy, skończyło się patem.

Bartłomiej Radziejewski, Aleksander Szymański

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: p.gociek@rp.pl

Dzieje ustawy medialnej PO przypominają powieść Gabriela Garcii Marqueza „Kronika zapowiedzianej śmierci”. O tym, że Nasar, jej główny bohater, ma zginąć, wiemy od początku książki. Ciąg dalszy to tylko odliczanie do tragicznego końca.

W przypadku „odbijania mediów” przez Platformę kolejne zakręty fabuły wiodące ku katastrofie układają się w trwającą niemal rok serię błędów. Najpierw były buńczuczne zapowiedzi, potem pośpieszne prace nad projektem, forsowanie kiepsko ocenianych przez specjalistów rozwiązań, uchwalenie ustawy, z której nikt oprócz rządu nie był zadowolony, wreszcie weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Konwencja Polski 2050. Hołownia przeprasza rozczarowanych i rusza w Polskę
Publicystyka
Michał Kolanko: PiS poszerza namiot, Kaczyński tonuje nastroje
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Pani minister, las się pali
Publicystyka
Jan Parys: Imperializm Rosji to nie czołgi i rakiety, lecz mentalność Rosjan
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Imperialna buta Siergieja Ławrowa w ONZ