Przełamywanie zmowy milczenia

Ci, którzy mówili, że od lustracji nie uciekniemy, zostali uznani za ludzi nikczemnych. "Hieny", "amatorzy stosów", "kaci", "donosiciele" – to tylko drobna część epitetów, w których miałam się rozpoznać. Zostałam zakwalifikowana jako wróg. "Trzech kumpli" tę fatwę ze mnie zdejmuje – pisze Liliana Sonik

Aktualizacja: 01.08.2008 09:17 Publikacja: 01.08.2008 04:49

Przełamywanie zmowy milczenia

Foto: TVN

Red

Ten film opowiada pewną historię, ale opowiada również historię pewnego pokolenia oraz historię Polski ostatnich 30 lat. Jest niewątpliwie dokumentem śledczym, ale pod precyzją dokumentu tli się stłumiony lament. Bo film "Trzech kumpli" mówi o śmierci i o zdradzie. Oraz o cenie, jaką za to wszystko przyszło zapłacić wcale nie tym, od których rachunków zwykło się wymagać.

Po telewizyjnej emisji obrazu nastąpił szok. Dużo o filmie pisano. Redakcja "Rzeczpospolitej" prosiła mnie, bym napisała o recepcji filmu. Długo się wahałam. Nie jestem recenzentem zdystansowanym, lecz zaangażowanym: w historii, którą film relacjonuje, brałam udział, byłam jej świadkiem i uczestnikiem.

Ani natura PRL, ani okres "Solidarności", ani proces wychodzenia z komunizmu nie budziły zainteresowania. Panowała swego rodzaju omerta, której przyczyny i powody niełatwo objaśnić

Teraz słyszę reakcje młodych ludzi, którzy widzieli film niedawno, na wrocławskim festiwalu Era Nowe Horyzonty. Marianna, lat 21, stale rozmawia ze swoim chłopakiem o "Trzech kumplach". Pytała, gdzie może kupić ten film, bo kiedyś będzie miała dzieci, które, gdy dorosną, muszą ten obraz obejrzeć.

Mamy więc do czynienia z wydarzeniem nie tylko artystycznym, ale także medialnym i społecznym. Zabieram dzisiaj głos, ponieważ milczenie byłoby formą autocenzury i samowykluczeniem z debaty, w której mam prawo uczestniczyć. Jak każdy obywatel, komentator i obserwator życia publicznego.

"Trzech kumpli" wywołał wstrząs. Szok był tym gwałtowniejszy, że obraz uderzył w widza niezaszczepionego, nieposiadającego przeciwciał. Jego autorki Ewa Stankiewicz i Anna Ferens przedstawiły bowiem świat nieprzedstawiony.

Przez długie lata nad najważniejszym doświadczeniem naszej części Europy rozpościerała się u nas zasłona milczenia. Ani natura PRL, ani okres "Solidarności", ani proces wychodzenia z komunizmu nie budziły zainteresowania. Zbiorowej wyobraźni nie zorganizowało żadne dzieło literackie czy filmowe, które potrafiłoby pomóc odbiorcom nazwać rzeczy i pojęcia. Panowała swego rodzaju omerta, której przyczyny i powody niełatwo objaśnić.

O tym, że przekaz artystyczny ma kolosalne znaczenie społeczne, terapeutyczne i historyczne, nie muszę chyba przekonywać. Tymczasem sztuka polska zdezerterowała z terenów, gdzie była potrzebna jak nigdy. Gdy świat czekał na opis tego, co się stało, naszą odpowiedzią było milczenie. Twórcy wycofali się z konfrontacji z tematyką fascynującą również dla zagranicznego odbiorcy. Doświadczenie będące udziałem milionów pozostało więc terra incognita. Zabrakło wielkiej narracji.

Dlaczego? Uznano, że tym obszarem zajmować się nie wypada. I nie warto. Pełne skomplikowanych znaczeń słowa "prawda was wyzwoli" – zredukowano, prezentując je jako prostackie wołanie o zemstę, by łatwiej było z tej wykoślawionej interpretacji szydzić. W rezultacie system zaszczuwania ludzi przez bezpiekę pokazał w "Życiu na podsłuchu" Florian Henckel von Donnersmarck, a uderzenie w splot słoneczny, jakim jest odkrycie w bliskim człowieku płatnego donosiciela, opisał Peter Esterhazy. Nawet o fundamentalnym dla polskiej świadomości – i historii świata – zjawisku, czyli o powstaniu "Solidarności", film robią Niemcy.

"Trzech kumpli" unieważnia złotą legendę PRL, według której za komuny żyło się ubogo, ale chędogo. W tę stronę kierowała się nierzadko nostalgia ludzi starszych, których selektywna pamięć mitologizowała "stare dobre czasy", kiedy nikt nie kłócił się w Sejmie, a dzieci były posłuszne. W złotą legendę PRL chcieli też uwierzyć młodzi, zbrzydzeni kapitalizmem i tęskniący do jakiejkolwiek idei, najlepiej idei społecznej harmonii, bez bezrobocia i konkordatu, z kobietą w roli Walentyny Tiereszkowej i rewolucyjną myślą Lenina w tle.

Film Ewy Stankiewicz i Anny Ferens definitywnie demaskuje tę wizję. Zdziera pozłotkę czasu i pozłotkę starej-nowej ideologii. Za fasadą opolskich festiwali, juwenaliów i ludzkiej codzienności odkrywa system kontroli i zniewolenia. Pokazuje rolę SB, którego agenci nie tylko węszyli i raportowali, ale bili i nawet zabijali. Zgodnie z tradycją Ochrany kreowali też sytuacje, które z kolei kreowały agentów. Tego wszystkiego, na czym zasadzał się PRL, można było nie zauważać. Po tym filmie ignorować tego nie sposób.

Po wojnie stuletniej, gdy Francuzi wypędzili Anglików, Karol VII rozesłał heroldów, by na placach miast i miasteczek obwieszczali: "Król wszystko zapomniał!". Ale kiedy podobne rozwiązanie proponowano w wyzwolonej Francji generałowi de Gaulle’owi, odpowiadał: – Ja nie jestem królem. Bo zapomnienie zadekretować i przeprowadzić można w epoce feudalnej. W czasach demokracji, biurokracji i mediokracji jest to niewyobrażalne. I niewykonalne.

Przekonani przeciwnicy lustracji postanowili ten aspekt kompletnie zlekceważyć. Nie zauważali, że nie ma sposobu, by przeszłość skutecznie zalać betonem. Żadne opieczętowanie czy nawet materialne niszczenie nie byłoby pełne. Zawsze gdzieś pojawiałyby się wyszabrowane i zachowane w szufladach esbeków lub w ich pamięci eksplozyjne dane stanowiące łatwy łup dla szantażu wszelkiej natury. Również szantażu politycznego, co potwierdzają wypowiedzi esbeków w "Trzech kumplach".

Ukrycie esbeckich akt byłoby też zaprzeczeniem wolności. Państwo nie może konfiskować przeszłości swych obywateli, a taką konfiskatą byłaby odmowa dostępu do teczek ludziom, których tropiło SB.

Argumentów jednak nikt nie chciał słuchać i dzisiaj – po filmie – zapanowało przerażenie i zdziwienie. Przerażenie, które każe tłumaczyć casus Maleszki defektem psychicznym, a pojawienie się filmu – spiskiem. I zdziwienie pozwalające mówić "myśmy tego nie wiedzieli", "myśmy wszystko zapomnieli"...

Jest prawdą, że autorki "Trzech kupli" nie robiły filmu o lustracji i nie ma w nim na ten temat mowy. Ale analizując recepcję tego filmu, od lustracji abstrahować nie sposób. Nie tylko dlatego, że jednym z trzech kumpli był donosiciel pilny i perfidny – TW Ketman, potem znany dziennikarz. Przede wszystkim dlatego, że na tym przykładzie widz zobaczył przepaść między rzeczywistością a nadrzeczywistością polskiej debaty publicznej.

Film operuje językiem faktów. Debata lustracyjna prowadzona była w języku wojny moralnej. Właśnie to zderzenie rzeczywistości z nierzeczywistością wywołało szok u widzów.

Stanowisko niechętne lustracji uznaję za prawomocne, czyli takie, które ma prawo istnieć w debacie. Uważam, że polskie społeczeństwo – podobnie jak niemieckie – jest wystarczająco dojrzałe, by uporać się z problemami odziedziczonymi po PRL. Nie było jednak rzetelnej refleksji nad tym, jak znaleźć optymalne rozwiązania i wypracować właściwy model postępowania. Bo nie o wymianę argumentów chodziło.

Gdy okazało się, że żaden król nie może zadekretować zapomnienia, trzeba było oponentów zatupać. To nie był zwykły ferwor publicystyczny ani nawet zacietrzewienie. Nieświadomie lub świadomie stosując zasadę, że cel uświęca środki, przesunięto debatę z poziomu politycznego [czyli racjonalnego], gdzie powinna się sytuować, na grunt moralny. Zamiast kreować rozwiązania, kreowano wizerunek wroga. Ci, którzy mówili, że od lustracji nie uciekniemy, zostali uznani za ludzi nikczemnych. Nie byli traktowani jak uczestnicy dyskusji, lecz jak nosiciele złej choroby, którą należy otoczyć kordonem sanitarnym i napiętnować.

"Hieny", "amatorzy stosów", "ludzie chorzy z nienawiści", "kaci", "donosiciele", "likwidatorzy etosu 'Solidarności'", "pornografowie przeszłości satysfakcjonujący swe niskie instynkty", "wołający o zemstę", "zwolennicy polowań na czarownice" – to tylko drobna część epitetów, w których, chcąc nie chcąc, miałam się rozpoznać. Jako osoba moralnie zła, zostałam zakwalifikowana jako wróg. "Trzech kumpli" to piętno – i tę fatwę – ze mnie zdejmuje.

Film demistyfikuje lustracyjną pseudodebatę, ale nie chodzi tylko o lustrację. Problem jest rozleglejszy. Degradacja sporu do napiętnowania "złego", zakwalifikowanie go jako wroga absolutnego i wykluczenie z grona ludzi przyzwoitych jest zabiegiem niebezpiecznym wszędzie, ale w kraju o słabo utrwalonych instytucjach jest morderstwem na demokracji. Medialne naloty dywanowe są niezwykle destrukcyjne dla sfery publicznej. Być może również tu szukać trzeba przyczyn lichoty języka polskiej polityki.

Tajny współpracownik Ketman na pytanie, dlaczego donosił na kolegów, odpowiada: – To doskonałe pytanie. Esbek pytany, czy wiedząc, co wie dzisiaj, wybrałby po raz drugi tę samą karierę, wybucha śmiechem. A potem rzuca – identycznie jak Maleszka – "to bardzo dobre pytanie". Zadziwiające współbrzmienie. Esbeka i jego TW łączy odmowa wzięcia moralnej odpowiedzialności za własną przeszłość, a w konsekwencji także za teraźniejszość. To uwięzienie w rolach rozdanych 30 lat temu boleśnie szokuje dzisiejszych 20-latków. Bo każdy miał mieć swoją prawdę, tymczasem zza "doskonałego pytania" zionie pustką. I smugą cienia.

Jednak "Trzech kumpli" nie przytłacza pesymizmem. W końcowej scenie widzimy uliczną żebraczkę, którą autorki filmu spotkały 7 maja dokładnie tam, gdzie znaleziono Stanisława Pyjasa. Niczego nie aranżowano, ale autorki długo zastanawiały się, czy z niej nie zrezygnować, wydawała się zbyt nierealna. Jakiś krytyk uznał, że balansuje na krawędzi kiczu. Nie zgadzam się z tą opinią. Inaczej też niż Tadeusz Sobolewski nie widzę w żebraczce symbolu krzywdy. Przeciwnie: gdy wstaje z kolan i mówi rzeczy zaprzeczające jej kondycji, staje się symbolem wolności ducha. Paradoksalna, niemal metafizyczna żebraczka, której nie krępuje żaden schemat.

W sobotni wieczór i niedzielny poranek festiwalu Era Nowe Horyzonty tłumy młodych ludzi chciały zobaczyć "Trzech kumpli". Bo to więcej niż dokument, to film o zniewoleniu i o wolności. Przypuszczam, że to właśnie kazało publicystce "Gazety Wyborczej" Ewie Milewicz napisać o "Trzech kumplach": "to piękny film". Tak, to piękny film. Szansa na katharsis.

Autorka jest publicystką, od stycznia do marca 2007 roku była dyrektorem Biura Programowego TVP. Po zamordowaniu przez SB Stanisława Pyjasa wraz z innymi młodymi opozycjonistami założyła Studencki Komitet Solidarności w maju 1977 roku. 13 grudnia 1981 prowadziła pomoc dla rodzin osób internowanych

Ten film opowiada pewną historię, ale opowiada również historię pewnego pokolenia oraz historię Polski ostatnich 30 lat. Jest niewątpliwie dokumentem śledczym, ale pod precyzją dokumentu tli się stłumiony lament. Bo film "Trzech kumpli" mówi o śmierci i o zdradzie. Oraz o cenie, jaką za to wszystko przyszło zapłacić wcale nie tym, od których rachunków zwykło się wymagać.

Po telewizyjnej emisji obrazu nastąpił szok. Dużo o filmie pisano. Redakcja "Rzeczpospolitej" prosiła mnie, bym napisała o recepcji filmu. Długo się wahałam. Nie jestem recenzentem zdystansowanym, lecz zaangażowanym: w historii, którą film relacjonuje, brałam udział, byłam jej świadkiem i uczestnikiem.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii