Praktyka pokazuje jednak, że przepisy często kończą się tam, gdzie zaczynają się problemy. Jednym z nich jest niewątpliwie kwestia uchwał nieistniejących. Klasycznym przykładem sytuacji kryjącej się pod tym zagadkowym pojęciem jest właśnie uchwała kadłubowego organu spółki.
Kadłubowego, czyli liczącego mniej członków niż jest to wymagane przepisami prawa czy statutu. Ustalenie składu rady nadzorczej czy zarządu przez podanie dokładnej liczby członków zawsze wiąże się z ryzykiem. Wystarczy, że jednego zabraknie, a spółce grożą kłopoty, jeśli nie w ogóle paraliż. To dlatego właściciele firm ratują się często przez określenie tej liczby w jakimś przedziale (np. pisząc, że „w skład rady nadzorczej wchodzi od trzech do siedmiu członków“).
Sytuację komplikuje fakt, że w kodeksie nie ma przepisów określających sposób kwestionowania uchwał rady nadzorczej. Znawcy tematu proponują zatem wystąpienie do sądu z tzw. powództwem o ustalenie. Chodziłoby tu najpewniej o ustalenie, kto wchodzi w skład organów TVP SA. Może ktoś zapyta przy tym, czy członkowi rady – a tak stało się w piątek – w ogóle wolno zrezygnować. Być może tak, ale kodeks wprost o tym nie mówi. Ponieważ spór rozstrzygnąć może jedynie sąd, sprawy często tam właśnie znajdują swój finał.
Tyle że procedury potrafią wlec się niemiłosiernie. A przecież firmy nie sposób w tym czasie zawiesić na kołku. Im spółka większa, tym więcej spraw do załatwienia. Trzeba przecież zawierać i wypowiadać umowy, przelewać pieniądze, podpisywać oferty, pełnomocnictwa, urzędowe dokumenty i tysiące innych papierów. A kto ma to robić, skoro nie wiadomo, jaki jest skład zarządu?
Praktyka pokazuje, że tego typu sytuacje są dla spółek bardzo niekorzystne. Kontrahenci takiej skonfliktowanej firmy boją się wchodzić w niepewne nagle interesy. A jeśli już to robią, to często żądają dwóch kompletów podpisów – zarówno starego, jak i nowego zarządu. Ma to chronić przed zakwestionowaniem umowy w przyszłości, gdy sytuacja już się wyjaśni.