Przed trzema laty decyzja Szarona wywołała ostre protesty ze strony dużej części izraelskiego społeczeństwa. Jej zwolennicy argumentowali jednak, że aby oba narody mogły wreszcie żyć w pokoju, należy pójść na daleko idące i często bardzo bolesne ustępstwa.
Islamiści zinterpretowali to jako wyraz żydowskiej słabości i dowód na to, że stosowana przez nich taktyka permanentnej wojny z Izraelem przynosi naprawdę znakomite skutki. Nie trzeba było długo czekać i ze Strefy Gazy zaczęły się sypać rakiety. W 2006 roku palestyńscy ekstremiści porwali izraelskiego żołnierza, a w 2007 pełnię władzy w Strefie przejął radykalny Hamas. Tym samym w granicach Izraela powstała islamistyczna enklawa, znajdująca się de facto pod kontrolą Iranu, który jest głównym sponsorem tej skrajnej palestyńskiej organizacji.
Dziesięć dni temu ostrzał rakietowy zmusił Izrael do interwencji. Zaledwie trzy lata po opuszczeniu Gazy izraelskie wojska z powrotem wkroczyły na to terytorium.Jeżeli izraelscy politycy traktowali ewakuację Strefy jako balon próbny, swoisty egzamin dla Palestyńczyków, to został on oblany. Okazuje się bowiem, że lansowane przez lata hasło „ziemia za pokój” stało się całkowicie nierealistyczne. Oddanie jakiegoś terytorium nie skutkuje bowiem zakończeniem konfliktu, ale wprost przeciwnie: teren ten przeistacza się w kolejną bazę wypadową do ataków na Izrael. Nie dotyczy to zresztą tylko Strefy Gazy, ale również południowego Libanu, który po wyjściu Izraelczyków dostał się pod kontrolę radykalnego Hezbollahu.
Czy w tej sytuacji Izrael kiedykolwiek odważy się wycofać z Zachodniego Brzegu Jordanu i oddać go Palestyńczykom? Gest taki niesie przecież ze sobą ogromne ryzyko, że tam również kiedyś – a może nawet bardzo szybko – władzę przejmie Hamas. Wtedy zaś niemal cały Izrael – a nie tylko jego południowa część – znajdzie się w zasięgu palestyńskich rakiet. Z Zachodniego Brzegu pociski te bez trudu dolecą do Tel Awiwu i Hajfy, nie mówiąc już o otoczonej ze wszystkich stron przez palestyńskie terytoria Jerozolimie.
Taki scenariusz jest dla Izraela spełnieniem najgorszych koszmarów. Niewykluczone więc, że po zakończeniu obecnej wojny – niezależnie od jej wyniku – tamtejsi politycy będą musieli przewartościować dotychczasowe założenia. Być może trzeba będzie odejść od dogmatu „dwóch niepodległych państw żyjących w pokoju obok siebie” i powrócić do alternatywnych koncepcji, które pojawiały się w przeszłości. Choćby oddania Zachodniego Brzegu Jordanii, a ze Strefy Gazy uczynienia zarządzanego przez wojsko rezerwatu.