Jan Pospieszalski: Chcą nas zastraszyć

- Zobaczyliśmy ludzi w żałobie, ale dumnych. Mówiących o tym, że odzyskują głos, ze wstają z kolan. Pewien starszy człowiek powiedział „oni zamknęli oczy, żebyśmy my mogli otworzyć”. Prostota i szczerość tych ludzi zrobiła na nas niesamowite wrażenie – mówi o filmie „Solidarni 2010” publicysta Jan Pospieszalski

Publikacja: 06.05.2010 20:09

Jan Pospieszalski

Jan Pospieszalski

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

„Jan Pospieszalski naruszył zasady obiektywizmu, szacunku i tolerancji, co jest naganne w sytuacji bolesnych przeżyć narodu” – czytamy w oświadczeniu Rady Etyki Mediów na temat filmu „Solidarni 2010”. Padają tam też słowa o manipulacji. Co pan na to?

Co mam powiedzieć? To oświadczenie jest oczywiście bardzo silnie nacechowane emocjonalnie, a mnie pozostaje przyjąć je do wiadomości. Każdy ma prawo oceniać. Ja się z tym stanowiskiem nie zgadzam i uważam je za niesprawiedliwe. Zarzuty uważam zaś za kompletnie chybione. Moim zdaniem Rada Etyki Mediów kompromituje się tym oświadczeniem.

Nie jest w tym oburzeniu odosobniona. Zarzut, że wraz z Ewą Stankiewicz zrobiliście jednostronny dokument, jest powszechny.

Mogę się zgodzić, że nasz dokument jest kontrowersyjny. Ale co to znaczy, że jest jednostronny?

To znaczy, że prezentuje tylko jeden pogląd.

Ale kogo miałem pytać o inne zdanie? Miałem iść do Rosjan czy do Palikota? Ewa Stankiewicz zrobiła dokument, który miał oddać klimat, jaki można było zaobserwować przed Pałacem Prezydenckim po tragedii pod Smoleńskiem. Naszym zdaniem to była absolutnie wyjątkowa chwila, a Ewie udało się uchwycić ten niezwykły fenomen. Przecież taki właśnie jest obowiązek każdego dokumentalisty. Po prostu poszliśmy do tych ludzi z kamerą, towarzyszyliśmy im i zapisaliśmy to, co oni czuli i mówili. Z tego, co tam zobaczyliśmy i co usłyszeliśmy, Ewa zmontowała film. Zobaczyliśmy ludzi w żałobie, ale dumnych. Mówiących o tym, że odzyskują głos, ze wstają z kolan. Pewien starszy człowiek powiedział „oni zamknęli oczy, żebyśmy my mogli otworzyć”. Jakaś dziewczyna dodała: „przez te łzy potrafimy jednak się policzyć. Widzimy ilu nas jest. Odradza się w nas solidarność. Polska może jeszcze być taka jaka sobie wymarzyliśmy...” Prostota i szczerość tych ludzi zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Nigdy nie twierdziliśmy, że to jest jedyna wizja. To autorski obraz i tyle. O jakiej drugiej stronie tu mowa? Gdzie mieliśmy szukać tej drugiej strony?

Byłem 10 kwietnia pod pałacem i naprawdę nie słyszałem tam tylko głosów krytykujących media czy ludzi mówiących, że to był zamach, a premier ma krew na rękach.

W tym filmie jest masa przeróżnych wypowiedzi. On ma ponad półtorej godziny! Wypowiedzi, jakie w nim zamieściliśmy, w różnym stopniu angażują się w ocenę prezydentury Lecha Kaczyńskiego, wolności słowa w Polsce, stosunku do Rosjan czy inne sprawy. A że dominującą cechą większości wypowiedzi jest przesłanie: „przyszliśmy pod pałac, by oddać hołd prezydentowi, przeprosić go za oportunizm i nasz brak odwagi, bo nie protestowaliśmy, gdy zewsząd słychać było szyderstwa”, owszem. Tak właśnie było!

Ale zabrakło waszej reakcji na stwierdzenie, że Donald Tusk ma krew na rękach. Pan naprawdę tak uważa? Podpisuje się pan pod takim stwierdzeniem?

Absolutnie się nie podpisuję! Poza tym to zdanie powiedziane jest w trybie warunkowym, jako rodzaj dywagacji. Ale też nie odbieram ludziom prawa do wyrażania takich opinii. Myśmy naprawdę nic nie wkładali tym ludziom w usta. Oni tak mówili. Więcej – padało wiele mocniejszych tekstów, które w filmie się nie znalazły. Wycofaliśmy na przykład ataki na Hannę Gronkiewicz-Waltz, że ludzie zostali przez nią upokorzeni z powodu złej organizacji służb miejskich. Od razu powiem też o Rosjanach i teoriach na temat zamachu, bo wiem, że na pewno padnie takie pytanie...

No właśnie...

Oczywiście, że ludzie mówili, że słyszą różne wersje i się tego boją. Pytanie, czy to czasem nie był zamach, pierwszy raz usłyszałem nie pod pałacem, ale od członków Rodzin Katyńskich podczas powrotu pociągiem z Katynia. I trudno się dziwić, że ktoś, kto dziś ma 80 lat, a Rosjanie zamordowali mu ojca strzałem w tył głowy i przez 50 lat się tego wypierali, stawia dziś takie pytania, widząc ogrom tej nowej tragedii. Tych ludzi ponownie dopadły demony przeszłości i ja rozumiem, że oni się boją.

Zrozumienie lęku to jedno. Ale niektórzy uważają, że to, co robiliście, to było jątrzenie.

Zarzucanie mam jątrzenia czy oszustwa – bo i takie głosy się pojawiły – jest zwykłym draństwem. My zrobiliśmy rzetelny dokument na temat pewnego społecznego zjawiska. Ktoś, kto stoi 16 godzin w ogromnej kolejce, musi mieć przecież głębokie motywacje. I one nas interesowały, a ludzie nam o nich opowiadali. Pewnie, zdarzyła się i taka wypowiedź: „przyszliśmy tu, zrobić sobie zdjęcie, bo coś się dzieje i jest fajnie”. I co, mieliśmy je dawać do filmu? Przecież to trywialne w tym sensie, że nie ma w sobie tego, co dziennikarza interesuje.

A to dlaczego?

No dobrze. Każdy może zrobić lepszy lub gorszy film. Rozumiem, że nadawcy i media, które teraz tak krytykują nasz dokument, przygotowali swoje. Czekam z niecierpliwością, by je zobaczyć. A jak się pojawią, to porównamy i ocenimy, czy nasz był bardziej rzetelny czy mniej. Czy był jednostronny, dwustronny czy siedmiostronny...

Wiele osób razi właśnie jego jednostronność.

Oczywiście, gdybyśmy poszli do knajp, gdzie ludzie siedzieli i pili wódkę, albo do policjanta, który stał na Krakowskim Przedmieściu i pilnował porządku, to może powstałby inny dokument.

Być może bardziej wyważony...

Tylko że nas, na miłość boską, interesowało przede wszystkim to, dlaczego ktoś jedzie z drugiego końca Polski i stoi 12 godzin, by oddać hołd prezydentowi, który podobno nie był popularny. Pewnie, że można było zrobić dokument o handlarzu zniczy, który kupuje je po półtora złotego, a sprzedaje po pięć. Tylko że to jest banalne.

No więc musi pan przyznać – zdecydowaliście się na pewną formułę i teraz zbieracie tego żniwo.

Przyjmuję to z pełną pokorą. Mówiłem już, że każdemu wolno krytycznie ocenić nasz film i nikomu nie zabieram do tego prawa. Ale podkreślam też, że każdemu wolno zrobić konkurencyjny film, który zakwestionuje wszystko to, co my pokazaliśmy. Czekamy na te inne dokumenty, skoro nasz tak się nie podoba. Tylko że moim zdaniem krytyka dotycząca naszego filmu w rzeczywistości nie wynika wcale z tego, że on jest jednostronny.

A z czego?

Spodziewałem się, że nasz film może zostać zauważony i komentowany. Ale że wywoła tak wściekłą burzę i tak nieprawdopodobny rejwach, tego w najśmielszych snach nie przewidywałem. W każdym normalnym, kraju autorzy tak głośnego filmu byliby królami życia z powodu sukcesu. A my mamy do czynienia z medialną nagonką o znamionach linczu. Skalę tej wścieklizny i jazgotu można określić tylko jednym mianem: „Pruszków rządzi”.

Nie rozumiem. Jaki Pruszków? Spotykacie się z pogróżkami?

Z pogróżkami nie. Ale mam teorię na temat tego, co się dzieje wokół nas i naszego filmu: otóż jesteśmy na progu ważnej kampanii wyborczej. I oto dokonuje się publicznej egzekucji na dwójce autorów, którzy odważyli się pokazać kawałek innej Polski niż ta, która została wcześniej zadekretowana. Czym to się różni od spalenia przez oprychów z Pruszkowa samochodu czy wysadzenia klubu niepokornemu restauratorowi, żeby zastraszyć innych?

Nie przesadza pan?

Nie. Bo nieproporcjonalność reakcji w stosunku do samego problemu widzę jako akcję prewencyjną skierowaną do innych dziennikarzy. Chodzi o to, by zobaczyli, co się z nimi stanie, jeśli któryś się ośmieli wychylić poza zadekretowany główny nurt. Przecież „Gazeta Wyborcza” czy osoby takie, jak Monika Olejnik, Tomasz Lis czy wielu innych dziennikarzy, powinny być żywotnie zainteresowane poszerzaniem granic wolności słowa w naszym kraju. A co robią? Wyłącznie nas krytykują. I o to mam do nich pretensje.

Pada zarzut selektywnego doboru rozmówców. Jak ich wybieraliście?

Nie wybieraliśmy. Ludzie sami przychodzili przed kamerę. Ewa Stankiewicz umówiła się ze mną, że opowiem jej o tym, co się zdarzyło w Katyniu, bo tam byłem. Umówiliśmy się na Krakowskim Przedmieściu. I kiedy zaczęliśmy nagrywać moją wypowiedź, tłum zaczął gęstnieć. Ludzie sami zaczynali mówić, co czują. Wtedy Ewa odwróciła kamerę w drugą stronę. Tak zaczął powstawać film.

Z relacji na temat waszej pracy nad filmem, którą można przeczytać w „Newsweeku”, nie wyłania się obraz rzetelnej dziennikarskiej roboty.

To nie jest relacja, ale stek kłamstw, nie dziennikarstwo. Bo rzekomo ludzie coś mówią na korytarzach... Ja się do tego nie myślę odnosić, bo to jest dziennikarstwo rodem ze stanu wojennego. Też w każdej chwili mogę się powołać na jakieś anonimowe sygnały i powiedzieć, że ten czy inny redaktor „Newsweeka” gwałci dziewczynki. To jest poważne?

W tym samym tygodniku Tomasz Jastrun napisał, że wasz film wspiera myślenie paranoidalne.

Takich inwektyw jest pełno. Też mogę powiedzieć o Jastrunie, że jego książki są najlepszym środkiem nasennym. Mamy się tak przerzucać? Nie będę polemizował z takimi opiniami, bo założę się, że gdybym zapytał naszych największych krytyków, czy byli na Krakowskim Przedmieściu i widzieli, co się tam działo, albo czy oglądali nasz dokument w całości, toby się okazało, że połowa nie była pod pałacem, a połowa nie widziała filmu. To o czym mamy rozmawiać?

Doskonale pan wie, że jest pan kojarzony z PiS i jeśli podpisze się pan pod takim filmem, będzie on odebrany jako polityczna agitka.

Ależ w naszym filmie nie ma słowa o PiS. Ewa Stankiewicz zaczęła prace nad dokumentem w dniu katastrofy. Ja do niej dołączyłem dzień później. Nikt wtedy nie myślał o kampanii. Chcę powiedzieć tyle, że jeśli ktoś nasz film wiąże z kampanią wyborczą, to jest w błędzie. A koronnym dowodem niech będzie fakt, że nasz dokument staje w poprzek linii kampanii, jaką zaczyna prezentować PiS. Jeśli zaś chodzi o dorabianie mi politycznej gęby, to odbieram to wyłącznie jako próbę walki z poglądami, które głoszę. Przypominam, że miałem je, zanim komukolwiek się przyśniło, że powstanie PiS, a Jarosław Kaczyński był wtedy w PC.

Proszę powiedzieć szczerze: uważa pan ten film za udany?

Uważam Ewę za wybitną dokumentalistkę, a ten film za absolutne mistrzostwo świata, choćby pod tym względem, że oddaje głos ludziom dotąd wykluczonym z debaty publicznej. Pięknym, mądrym, zatroskanym o nasz kraj, zaangażowanym. Ludziom, z których w innych miejscach robi się ciemnogród lub moher. A to jest olbrzymi obszar naszej rzeczywistości. W ciągu tygodnia z 60 taśm Ewa zrobiła półtorej godziny filmu. Z powodu tempa może i ma on niedoróbki. Ale chcę żyć w kraju, w którym będzie można robić nie całkiem udane, ale uczciwe filmy!

Autor jest publicystą, autorem programów radiowych i telewizyjnych. Od 2004 r. prowadzi w TVP program publicystyczny „Warto rozmawiać”

„Jan Pospieszalski naruszył zasady obiektywizmu, szacunku i tolerancji, co jest naganne w sytuacji bolesnych przeżyć narodu” – czytamy w oświadczeniu Rady Etyki Mediów na temat filmu „Solidarni 2010”. Padają tam też słowa o manipulacji. Co pan na to?

Co mam powiedzieć? To oświadczenie jest oczywiście bardzo silnie nacechowane emocjonalnie, a mnie pozostaje przyjąć je do wiadomości. Każdy ma prawo oceniać. Ja się z tym stanowiskiem nie zgadzam i uważam je za niesprawiedliwe. Zarzuty uważam zaś za kompletnie chybione. Moim zdaniem Rada Etyki Mediów kompromituje się tym oświadczeniem.

Pozostało 95% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości