W tym samym tygodniku Tomasz Jastrun napisał, że wasz film wspiera myślenie paranoidalne.
Takich inwektyw jest pełno. Też mogę powiedzieć o Jastrunie, że jego książki są najlepszym środkiem nasennym. Mamy się tak przerzucać? Nie będę polemizował z takimi opiniami, bo założę się, że gdybym zapytał naszych największych krytyków, czy byli na Krakowskim Przedmieściu i widzieli, co się tam działo, albo czy oglądali nasz dokument w całości, toby się okazało, że połowa nie była pod pałacem, a połowa nie widziała filmu. To o czym mamy rozmawiać?
Doskonale pan wie, że jest pan kojarzony z PiS i jeśli podpisze się pan pod takim filmem, będzie on odebrany jako polityczna agitka.
Ależ w naszym filmie nie ma słowa o PiS. Ewa Stankiewicz zaczęła prace nad dokumentem w dniu katastrofy. Ja do niej dołączyłem dzień później. Nikt wtedy nie myślał o kampanii. Chcę powiedzieć tyle, że jeśli ktoś nasz film wiąże z kampanią wyborczą, to jest w błędzie. A koronnym dowodem niech będzie fakt, że nasz dokument staje w poprzek linii kampanii, jaką zaczyna prezentować PiS. Jeśli zaś chodzi o dorabianie mi politycznej gęby, to odbieram to wyłącznie jako próbę walki z poglądami, które głoszę. Przypominam, że miałem je, zanim komukolwiek się przyśniło, że powstanie PiS, a Jarosław Kaczyński był wtedy w PC.
Proszę powiedzieć szczerze: uważa pan ten film za udany?
Uważam Ewę za wybitną dokumentalistkę, a ten film za absolutne mistrzostwo świata, choćby pod tym względem, że oddaje głos ludziom dotąd wykluczonym z debaty publicznej. Pięknym, mądrym, zatroskanym o nasz kraj, zaangażowanym. Ludziom, z których w innych miejscach robi się ciemnogród lub moher. A to jest olbrzymi obszar naszej rzeczywistości. W ciągu tygodnia z 60 taśm Ewa zrobiła półtorej godziny filmu. Z powodu tempa może i ma on niedoróbki. Ale chcę żyć w kraju, w którym będzie można robić nie całkiem udane, ale uczciwe filmy!
Autor jest publicystą, autorem programów radiowych i telewizyjnych. Od 2004 r. prowadzi w TVP program publicystyczny „Warto rozmawiać”