Wybrał się do Afganistanu z misją militarno-religijno-patriotyczną, aby zabijać Rosjan w zemście za śmierć księdza Popiełuszki w założonej proporcji – dziesięć trupów sowieckich za jednego polskiego kapłana” – pisał o nim obecny szef MSZ Radosław Sikorski w książce „Prochy świętych”. Lech Zondek, Polak, który jako ochotnik walczył w wojnie afgańsko-radzieckiej po stronie mudżahedinów, zginął 25 lat temu.

Wychował się w podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim pod ogromnym wpływem swojego ojczyma, byłego żołnierza Armii Krajowej i konsekwentnego przeciwnika PRL. – To od ojczyma Lech zaraził się antykomunizmem – twierdzi Wojciech Hardt, kolega Zondka i przewodniczący społecznego komitetu jego pamięci.

Zondek uważał, że PRL nie jest Polską, ale niesuwerennym Krajem Przywiślańskim rządzonym przez gubernatorów z Moskwy, z którymi trzeba prowadzić walkę z bronią w ręku. W 1981 roku, jako 29-latek, opuścił Polskę z zamiarem dołączenia do antyradzieckiej partyzantki w Afganistanie, na który ZSRR najechał dwa lata wcześniej. Dotarł tam okrężną drogą – przez Austrię, Australię i Pakistan.

Walczył od 1984 roku, m.in. jako snajper w oddziale legendarnego komendanta Masuda Ahmada Szaha zwanego Lwem Pandższiru. Nosił czapkę z orzełkiem w koronie, chciał nawet stworzyć przy armii afgańskich mudżahedinów polski legion walczący przeciwko ZSRR. – Wielu ludzi uważa go za wariata, ale on po prostu wierzył w ideę walki „za wolność naszą i waszą” – twierdzi Hardt.

Lech Zondek zginął najprawdopodobniej 4 lipca 1985 roku. Spadł ze skały, ale okoliczności jego śmierci nie są do końca wyjaśnione. Na grobie postawiono mu krzyż z napisem „Lech Zondek – polish soldier”. Po latach nazwiskiem Zondka nazwano ulicę w jego rodzinnym Grodzisku.