Silvio Berlusconi wygrał głosowanie, ale zarazem poniósł dotkliwą porażkę. Gdy pod koniec lipca z jego partii Lud Wolności wystąpili dysydenci pod wodzą szefa Izby Deputowanych Gianfranca Finiego (33 deputowanych i dziesięciu senatorów), premier liczył, że uda mu się nakłonić część z nich do powrotu i skłonić kilkunastu posłów z partii opozycyjnych do zmiany frontu. Te rachuby zawiodły.
Żaden z dysydentów nie zdecydował się na powrót, okazało się też, że gdyby nie ich głosy, rząd by od środy nie istniał. Berlusconi jest więc zakładnikiem nowego ugrupowania parlamentarnego Finiego Przyszłość i Wolność. Fini zaś ogłosił, że we wtorek rozpocznie prace nad przekształceniem go w nową partię. To oznacza formalny rozwód czołowych przywódców włoskiej centroprawicy.
Przyczyny konfliktu leżą w nieudanym małżeństwie Forza Italia Berlusconiego i Sojuszu Narodowego Finiego, które stworzyły najpierw koalicję wyborczą, zwycięską w 2008 roku, a rok później wspólną partię Lud Wolności. W praktyce Berlusconi „połknął” partię sojusznika i odstawił go na boczny tor – stanowisko przewodniczącego Izby Deputowanych. Nie namaścił też go na swego następcę. Poza tym zderzyły się dwie koncepcje funkcjonowania partii. Fini widział w niej forum ścierania się poglądów, współzawodnictwa frakcji i dyskusji. Dla Berlusconiego partia to tylko machina wyborcza, która po wyborach ma działać jak sprawne przedsiębiorstwo. Czarę goryczy przelały coraz większe wpływy w koalicji Ligi Północnej, zdaniem Finiego kosztem jego ludzi.
Nie zdecydował się na obalenie rządu z kilku powodów. Po pierwsze, wyborcy mogliby mu nie wybaczyć zdrady i głosowania razem z lewicą. Po drugie, musi zorganizować sobie polityczne zaplecze, czyli stworzyć własną partię. Po trzecie, prezydent Giorgio Napolitano – jak większość Włochów – sądzi, że w kryzysowej sytuacji gospodarczej trzeba jak najszybciej dokończyć najpotrzebniejsze reformy, a rozpisanie wyborów albo powołanie rządu ekspertów skazałoby Włochy na ostrą kampanię wyborczą albo na dryfowanie. W dodatku opozycyjna centrolewicowa Partia Demokratyczna również jest wewnętrznie skłócona i potrzebuje czasu na zwarcie szeregów. Wszystkim – poza Berlusconim – zależy też, by przed wyborami zmienić ordynację. Obecna, całkowicie proporcjonalna z premią w postaci dodatkowych miejsc dla zwycięzcy, by mógł rządzić skutecznie, faworyzuje Lud Wolności.
Jednocześnie dalszy konflikt między Berlusconim a dysydentami jest nieuchronny i dają rządowi czas najwyżej do wiosny. O wyborach w marcu albo kwietniu mówi szef MSW Roberto Maroni i Liga Północna. Bez względu na to, co się stanie, obecna sytuacja to powrót do czasów, w których konflikty między frakcjami wszechwładnej chadecji wywracały rządy niemal co roku.