W sowieckich łagrach błatniacy byli zmorą skazanych z paragrafu 58. Kradzieże, brutalne pobicia, gwałty, a nawet morderstwa dokonywane przez złodziei na więźniach politycznych były na porządku dziennym. Ot, jeszcze jedna szykana systemu wobec „wrogów ludu”.

Podobną taktykę próbowali zastosować polscy komuniści w latach 80., umieszczając więźniów politycznych w celach z kryminalnymi. Jakie przyniosło to skutki? Z relacji byłych więźniów zawartych w wydanym przez Kartę zbiorze „Polityczni” wynika, że rozmaite – zdarzały się przypadki pobić i ataków na członków „Solidarności”, ale wielu kryminalnych było nastawionych do nich pozytywnie.

Obie grupy łączyła nienawiść do reżimu. „[Kryminalni] śmieją się, ech ta kurewska komuna!” – wspominał Jerzy Geresz. – „Tak, oni dobrze wiedzą, co to znaczy przejść »oklep« na komendzie... Zżymają się: taki ment może ci zrobić, co zechce, i zawsze ma rację. Wszyscy żywiołowo dają wyraz swemu obrzydzeniu do »frajerstwa«, czyli współpracy z czerwonymi. Bax wyjaśnia mi, że u grypsujących na równi z cwelami znajdują się milicjanci, prokuratorzy, sędziowie, klawisze i partyjni. Zakazany jest przymiotnik »czerwony«”.

To ze strony strażników groziło politycznym największe niebezpieczeństwo. Szczególnie złą sławę miała tzw. atanda. Oddziały więziennego ZOMO, które wdzierały się do cel niepokornych, dokonując brutalnych pacyfikacji. Co ciekawe, o ile w jednych zakładach karnych panował surowy reżim, o tyle w innych polityczni mieli sporo swobody.

Uwagę zwraca choćby kapitalna opowieść Joanny Szczęsnej, dziś dziennikarki związanej z „Gazetą Wyborczą”, która siedziała w więzieniu w Łodzi. Obrażona przez naczelnika chama wpadła we wściekłość i pogoniła go po więziennym korytarzu. Śmiertelnie przerażony mały człowieczek schował się w gabinecie. A dzielnej opozycjonistce za karę odebrano jedynie prawo do przyjęcia najbliższej paczki.