Trudno oprzeć się wrażeniu, że zapowiadana od kilku dni ofensywa Platformy Obywatelskiej, mająca na celu zrównanie z ziemią wszystkiego, co nie platformerskie, nabrała rumieńców. Minister Sikorski jako autor programu wyborczego PO zaczyna wciskać ludziom ciemnotę, że przez rok żałoby posłowie tej partii trzymali języki za zębami, a teraz powiedzą, co myślą. Po pierwsze musieliby myśleć, a tego o niektórych powiedzieć nie można. Nie pamięta już pan minister wściekłości na palikotopodobnych twarzach, gdy Jarosław Kaczyński „nie był sobą”, jak pisały tuż po tragedii rozgorączkowane jego wyciszeniem media? Tak banalny powód odmiany jak śmierć najbliższych w ogóle nie był brany pod uwagę, więc wiceszef PO - Palikot oznajmił wtedy, tak dla jaj, że on też się zmienia. Założył zerówki i nastroszył fryzurkę, ale piana na ustach pozostała.
Potem było spotkanie Komitetu Poparcia Bronisława Komorowskiego, na którym śpiewano piosenkę o tym, że charyzmę mają „psychopaci”, a paru dziwaków na stare lata ogłuszonych mediami prześcigało się, który mocniej przyłoży kontrkandydatowi. Jak można być szefem dyplomacji i mieć tak krótką pamięć? Ministrze Sikorski, a słowa pana kontrkandydata w platformerskich prawyborach? Ja wiem, pan ich nie pamięta. Już przypominam: „Wyluzuj, Radku, wyluzuj” - tak to leciało. To było wtedy, gdy zamiast watah chciał pan dorżnąć kolegę. Ale uspokajam, odrobił pan to pomysłem, by we wszystkich ambasadach wieszać potem jego portrety. Chyba znowu czas wyluzować.
Amnezja przed wyborami to zaleta. Nie tylko zresztą ministra Sikorskiego. Wydaje się, że cierpią na nią także Wojskowa Prokuratura Okręgowa i prorządowe media. Kiedy ta pierwsza ogłaszała zamknięcie wątku ewentualnego zamachu, była zdecydowana i pewna swego. Do chwili, gdy z sali nie padło pytanie o to, czy można wydawać tak kategoryczne osądy bez obejrzenia choćby wraku samolotu. Wtedy prokuratorzy dodali szybko, że odrzucenie zamachu jako przyczyny katastrofy to stan tylko „na dzień dzisiejszy” i że kiedy dojdą nowe dowody, to oni, oczywiście, rzecz jasna, jak najbardziej wszystko sprawdzą. Mija kilkanaście dni i szast, prast, czarodziejska różdżka kreśli kółka na czołach prokuratorów, a ci w mgnieniu oka zapominają, jacy są pewni i zdecydowani. Oto na konferencji oglądamy zagubionych ludzi, którzy niby chcą coś powiedzieć, niby coś tam ustalili, ale tak naprawdę, nie wiedzą nawet, czy jest sens o tym wspominać, bo to przecież tylko ustalenia „na dzień dzisiejszy”.
Rzecznik prasowy, pułkownik Rzepa mówi nieśmiało, jakby zapomniał zeszytu do polskiego: „W dotychczas zgromadzonym materiale nie ma żadnych dowodów, które wskazywałyby na to, że katastrofa Tu-154 była efektem nacisków na załogę Tu-154. Wątek ten nie został jeszcze zamknięty, śledztwo nadal trwa i dopóki się nie skończy, trudno formułować ostateczne tezy. Głównym słowem w tym komunikacie jest słowo: dotychczas". Ręce składają się do oklasków, brawo Wojskowa Prokuratura Okręgowa. Nie dość, że udało jej się znowu coś ustalić, to jeszcze potrafi całość opatrzyć niezbędnymi didaskaliami. Otóż ważne jest słowo „dotychczas”, a nie jest ważne zdanie „nie ma żadnych dowodów na naciski”, ważne jest stwierdzenie „wątek nie został zamknięty”, tak jak w przypadku zamachu ważne było, że „watek zamknięty został”. Jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia, kto na tym łez padole częściej „gra Smoleńskiem”, rząd czy opozycja, to chyba powinien zrobić badania okresowe, bo ani ze słuchem, ani ze wzrokiem nie jest u niego za dobrze.
Ale niech będzie, napiszmy słowo DOTYCHCZAS dużymi literami. Czy to zmienia zasadniczą treść wystąpienia prokuratury? Nie. Nadal nie ma „żadnych dowodów” na naciski na załogę Tu-154. Ani ze strony prezydenta, ani ze strony generała Błasika, ani nawet wdów po Januszu Kurtyce czy Przemysławie Gosiewskim, które po krzyku premiera państwo polskie obraziło także ustami wicemarszałka Niesiołowskiego i wspomnianego posłańca języka za zębami – ministra Sikorskiego. A skoro tych dowodów nadal nie ma, to ja już niczego nie rozumiem. Lech Wałęsa mówił: „Piloci w tych warunkach odmówili lądowania. Prezydent Lech Kaczyński zadzwonił do brata z pytaniem, co robić, ten zalecił lądowanie. Prezydent wysłał szefa protokołu do pilotów z poleceniem lądowania. Piloci odmówili. Prezydent wezwał i wysłał generała. Piloci odmówili. Generał po żołniersku załatwił lądowanie”.Tomasz Nałęcz w rozmowie z Onet.pl mówił: „Onet: - Swoją drogą, czy zapraszanie na pokład samolotu tylu ważnych osobistości - m.in. byłych premierów i głów państwa - nie jest kuszeniem losu?