Poseł PiS Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską, oraz "Gazeta Polska" podkreślają, że 15 metrów nad ziemią w Tu-154M przestało działać zasilanie. W efekcie wysiadły wszystkie urządzenia na pokładzie, w tym czarne skrzynki i komputer pokładowy. Czyli o godz. 8.41.05, uznawanej za moment katastrofy, samolot miał się znajdować nad ziemią. Wskazywać na to mają dane z raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
"Zanik zasilania FMS (komputer pokładowy produkcji amerykańskiej – red.) nastąpił o 10.41.05 (8.41.05 czasu polskiego – red.) na wysokości barometrycznej skorygowanej do poziomu lotniska na wysokości około 15 metrów, prędkości podróżnej 145 węzłów, w punkcie o współrzędnych 54°49,483' szerokości północnej i 032°03,161' długości wschodniej" – czytamy w polskim tłumaczeniu raportu MAK. Oprócz tego – jak wskazywała gazeta – podane tam współrzędne miejsca, w którym zatrzymał się FMS, dzieli 140 m od tego, w którym rozbił się samolot. Według "Gazety Polskiej" uprawdopodobnia to hipotezę, że Tu-154M rozpadł się jeszcze w powietrzu.
Mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy, do sprawy podchodzi ostrożnie. – Mogę tylko powiedzieć, że są podstawy, aby przynajmniej sprawdzić ten wątek – mówi.
Czy więc awaria zasilania jest możliwa? Eksperci z wieloletnim doświadczeniem lotniczym twierdzą, że taka sytuacja jest bardzo mało prawdopodobna. – Tupolew, jak zresztą wszystkie samoloty pasażerskie, ma dwa oddzielne systemy zasilania oraz trzeci, który zapewnia działanie najważniejszym przyrządom – podkreśla pilot instruktor Dariusz Szpineta. – Gdyby nawet zawiodły, to wiemy, że do końca pracowały silniki samolotu, co umożliwiłoby przeprowadzenie manewru odejścia.
Także kpt. Robert Zawada przyznaje, że nie spotkał się z sytuacją, aby w samolocie zawiodło zasilanie: – Teoretycznie taka sytuacja jest możliwa, ale nawet gdyby tak się stało, to 15 m nad ziemią nie miałoby tu żadnego znaczenia. Nie mieli już bowiem szans się uratować.