Choć też przynależę duchowo do bractwa antysalonowego, jednak pragnę się wyłamać i wziąć Stefana B. w obronę. Będzie to z mojej strony akt miłosierdzia, bo chrześcijanin winien kochać wrogów, a Stefan B. zadeklarował się jako mój wróg na łamach „Gazety Wyborczej" cztery lata temu (2007). Była to z jego strony tzw. wolta, fikołek typu salto – zmiana poglądów o 180 stopni. Równo trzy dekady wcześniej (1977) tenże sam Stefan B. opublikował na łamach „Kultury" pean pod moim adresem (tytuł „Pasje i tęsknoty"). Zaprezentował mnie tam jako antyreżimowego outsidera, pisząc ezopowo (kontrcenzuralnie): „Zjawisko – w pokoleniu uważanym za najbardziej przyziemne, on lata", tudzież jako swoistego Robin Hooda PRL-u, duchowego przywódcę gniewu trzydziestolatków („może uosabia jakieś marzenia ich wszystkich"). Tymczasem gdy A.D. 2007 „GW" opublikowała kolejny duży paszkwil pod moim adresem (wysmażył go „cyngiel" Michnika, Wojciech Czuchnowski) – Stefan B. wtórował kłamstwom „Wyborczej" z neoficką gorliwością. Cóż, „tylko krowa nie zmienia poglądów„. Stefan B. przez lata uchodził za „niepokornego", za antysalonowca (organizował różne antysalonowe inicjatywy, przyjaźnił się z tak znanymi antysalonowcami jak Jerzy Łojek czy Maciej Rybiński), lecz po 1989 przeszedł na drugą stronę barykady, zapisując się do michnikowszczyzny (współpichcił Agorę i „GW"). Nie on jeden.
Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl