Politycy ci w normalnym kraju zajęliby się samodzielną walką o wyborców, ewentualnie wycofali się z polityki lub dołączyli do którejś z mających większe poparcie partii. Ale u nas zajmują się czymś innym: obejmują posady kaczorologów. Pełnią funkcje, które na Zachodzie pełnili w poprzednim systemie sowietolodzy, a obecnie politolodzy. Badają, oceniają, komentują. Co? Partię, w której niegdyś byli, a często, jak to ujął Andrzej Urbański, "kręcili kuprami, zapewniając o wiecznej lojalności".
Karnowski zauważa, że ich funkcjonowanie warunkują media, które...
...kaczorologów potrzebują jak powietrza. W świecie, w którym o działaniach władzy nie można rozmawiać inaczej niż na kolanach, potrzeba jakichś emocji, udawanych sensacji, odkryć. Trzeba gdzieś pozorować drapieżność. A taki jeden czy drugi kaczorolog, opowiadający z Brukseli o krzywdach doznanych od Kaczora, wspaniale tę lukę uzupełnia. Kiedy zaś dorzuca jeszcze atak na śp. Lecha Kaczyńskiego, jest bezcenny. Pozwala to przemysłowi pogardy pokonać czas i działać tak, jakby smoleńskiej tragedii, owego efektu wieloletniego zaszczuwania głowy państwa, nie było.
Publicysta kończy smutną konkluzją:
A kaczorolodzy zazwyczaj na końcu, po lamentach o tym, jak chcieli naprawiać opozycję, i tak lądują w obozie władzy. Takie czasy. Jedno pocieszające - ich wpływ na wyborców wyraźnie maleje. Z jednej akcji na drugą.