Rz: Polskie firmy budujące drogi interesują się przetargami w Kazachstanie, Rumunii, na Białorusi, ale i np. w Emiratach Arabskich. W okresie PRL też dużo budowaliśmy za granicą. Czy to się opłacało?
Tomasz Gruszecki: To były oczywiście polityczne inwestycje, w Iraku, Libii, Turcji. Ale ludzie, którzy tam pracowali, zarabiali bardzo dobrze – mieli diety dolarowe. Ale trudno powiedzieć, czy to opłacało się PRL, bo kiedy ceny są sztuczne, to trudno stwierdzić, co się kalkuluje.
A opłacało się to politycznie PRL?
Angażowaliśmy się tylko w krajach będących pod wpływem ZSRR, ale to była przede wszystkim pewna forma wyjścia na świat. Na inny świat otworzyć się przecież nie mogliśmy. Mieliśmy np. bardzo rozwinięty przemysł budowy cukrowni. Dużo było w tym ekspansjonizmu epoki Gierka, ale wtedy grały bardzo różne interesy: kadra średniego szczebla chciała się uniezależnić od central, pracownicy chcieli się na tych dietach dorobić.
Wielu pracowników i inżynierów wspomina lata 70. i 80. głównie przez pryzmat właśnie tych kontraktów.