Witold Klepacz, przechodząc do Ruchu Palikota, osiągnął to, że po raz pierwszy, od kiedy zasiada w Sejmie, czyli trzecią kadencję, jego nazwisko przebiło się do mediów. Dla Klubu SLD utrata posła, który do tej pory nie dał się poznać szerszej publiczności, nie byłaby zbyt bolesna, gdyby był nieco liczniejszy. Niestety, odejście najpierw Sławomira Kopycińskiego, a teraz Klepacza oznacza, że Klub Sojuszu skurczył się do 25 osób. A przy takim stanie osobowym każda szabla się liczy. Dziś Sojusz nie jest w stanie obsadzić nawet wszystkich stałych komisji w Sejmie, bo tych jest 26.
W SLD można usłyszeć kąśliwe uwagi, że Klepacz przegrał wybory na szefa SLD w Sosnowcu i z tego powodu postanowił przejść do partii, która popiera podwyższenie wieku emerytalnego.
– W tej sytuacji nie możemy uznać, że to dla nas jakaś strata – mówił Dariusz Joński, rzecznik SLD.
Józef Oleksy zaś skomentował odejście sosnowieckiego posła stwierdzeniem, że to tylko incydent, do którego nie przywiązuje większej wagi.
Ale te incydenty mocno biją w partię. Palikot doprowadził do transferu Klepacza na dwa dni przed kongresem SLD, który miał być demonstracją siły i witalności partii. Nie bez powodu przyjedzie na niego aż 1000 delegatów na 36 tys. członków. W partii można usłyszeć ironiczne komentarze, że w tym roku delegatem został każdy, kto chciał. Rzeczywiście, w czasach gdy partia miała 140 tys. działaczy i na jej kongresy przyjeżdżały tysiące gości, liczba delegatów nigdy nie sięgnęła tysiąca.