Wszystko wskazuje na to, że islamiści będą mieli w Egipcie prawie wszystko: prezydenta i parlament. Jeżeli pozwolą im na to generałowie
Oficjalnie nazwisko nowego prezydenta najważniejszego państwa arabskiego poznamy w drugiej połowie czerwca, po drugiej turze wyborów. Na razie, i to też jeszcze nieoficjalnie, wiemy, kto zdobył najwięcej głosów w pierwszej turze. I jest to wiedza raczej wstrząsająca dla tych sił w Egipcie, które cieszą się największą sympatią zachodniej opinii publicznej, czyli dla liberalnych, raczej prozachodnich przeciwników dyktatury Hosniego Mubaraka. Tych, którzy byli najbardziej widoczni podczas rewolucji, w wyniku której w lutym zeszłego roku Mubarak stracił władzę.
Dla nich jest to zazwyczaj wybór między dżumą a cholerą. Między z jednej strony liderem islamistycznego Bractwa Muzułmańskiego i szefem założonej przez nie partii politycznej Mohamedem Mursim oraz z drugiej strony najbardziej reżimowym z reżimowych kandydatów Ahmedem Szafikiem, ostatnim premierem Mubaraka, a wcześniej jego długoletnim ministrem. Przede wszystkim Szafik, sam generał, jest faworytem rządzącej nadal w Egipcie, mimo rewolucji i mimo przeprowadzonych kilka miesięcy temu wyborów parlamentarnych, Najwyższej Rady Sił Zbrojnych. To, że taki kandydat zdobywa poparcie jednej czwartej Egipcjan jest szokiem dla rewolucjonistów, uczestników arabskiej wiosny, i to zapewne nie tylko w Egipcie.
Trudno sobie jednak wyobrazić, by liczba zwolenników Mubarakowskiego generała znacząco wzrosła, tak by w drugiej turze mógł pokonać kandydata Bractwa Muzułmańskiego. Chyba że Najwyższa Rada Sił Zbrojnych szykuje jakąś niespodziankę, czyli na przykład odłożenie na bliżej nieokreśloną przyszłość drugie tury. Niespodzianki są też możliwe już po drugiej turze. Są tym łatwiejsze do zrealizowania, że wciąż nie jest jasne, jakie kompetencje będzie miał prezydent. Nie wiadomo, na ile mu pozwoli działać rada generałów, gdy będzie już pewna, że islamiści mają parlament i – na razie teoretycznie – najważniejsze stanowisko w państwie. W parlamencie partie Bractwa Muzułmańskiego i radykalniejszych islamistów, salafitów, mają ponad 70 procemt miejsc. Ale dotychczas niewiele z tego wynikało, bo parlament był klubem dyskusyjnym, decyzje podejmowała Najwyższa Rada Sił Zbrojnych.
Dla Zachodu pełna władza w rękach Bractwa Muzułmańskiego nie jest szokiem, spodziewano się tego od wielu miesięcy. Bractwo jest już w znacznym stopniu oswojone, nie kojarzy się już z tym, jak je przedstawiał Mubarak: terroryzmem i fundamentalizmem. Zachodni dyplomaci poznali już co nieco liderów Bractwa, a jego wysłannicy, wykształceni, elokwentni odwiedzili wiele europejskich stolic.