Klasyczną. I nie wstydzę się tego, bo Polacy mieli prawo oczekiwać wówczas, w roku 2005, realizacji marzeń o lepszym państwie, a nie wojny w obozie postsolidarnościowym. Szkoda, że Donald Tusk nie zachował się wtedy bardziej odpowiedzialnie, dziś wiemy, że to on nie chciał porozumienia.
Wciąż jednak wierzę, że można łączyć ludzi. To silne przekonanie jeszcze z czasów, gdy pracowałem społecznie w komisji mediacji interwencji mazowieckiej „Solidarności", kierowanej przez Zofię Romaszewską. Przez 15 miesięcy odgrywaliśmy rolę rozjemców, łączników, szukaliśmy kompromisu. Przecież w tym wielkim ruchu było dużo kłótni, sporów, konfliktów, często zresztą inspirowanych przez komunistyczne służby. Pamiętam, gdy jako młody chłopak stałem na tokarce w hali fabrycznej i przemawiałem do robotników, usiłując rozwiązać jakiś konflikt czy problem
Pytany przez braci Karnowskich jak to się stało, że zbliżył się do Prawa i Sprawiedliwości, profesor Gliński od razu zastrzega:
Nie przypominam sobie, by mój stosunek do Prawa i Sprawiedliwości zmieniał się zasadniczo. Oczywiście, jedne działania podobały mi się bardziej, inne mniej. Ale zawsze dostrzegałem w programie tej partii cenne elementy. I zawsze nie podobało mi się wykluczanie PiS z debaty przez niektóre media i środowiska pod hasłem, że to jakaś niedemokratyczna propozycja, że jest poza nawiasem. Oburzało mnie dorabianie tej gęby i do dzisiaj oburza. Bo oprócz rodziców to właśnie Adam Michnik i Jacek Kuroń uczyli mnie, w czasach walki z komunizmem, że trzeba bronić ludzi, którzy są w niesprawiedliwy sposób traktowani, zwłaszcza w sferze publicznej.
Po czym podkreśla: