Wszystkie skreślenia, a mieliśmy ich po kilkadziesiąt na numer, co było normą, są naniesione moją albo (Mieczysława) Pszona (sekretarza redakcji) ręką. /.../ Cenzura nie odsyłała kolumn. Przez telefon dyktowano mi, co jest skonfiskowane i jeżeli nie naniosłem poprawek, numer był wstrzymywany. Można też było wydrukować nakład i potem nie dostać zezwolenia na rozpowszechnienie, co było katastrofą finansową. Cenzura kierowała polityką mediów. Narzucała sposób komentowania wydarzeń, domagała się doboru odpowiednich argumentów. Dbała o to, by dana informacja pojawiła się bądź koniecznie na pierwszej stronie, bądź, broń Boże, na pierwszej stronie. Zalecała, by komentarz zaczynał się, ale tylko zaczynał, na pierwszej stronie u dołu, żeby był opatrzony zdjęciem lub nie.

Niemożliwa była otwarta wypowiedź na tematy polityczno-ideologiczno-ustrojowe. Szczególnie uważnie przyglądano się wszystkiemu, co dotyczyło nie tylko Związku Sowieckiego, ale i Rosji w ogóle. Nam kreślono krytyczne uwagi o Katarzynie II, co do której Polacy mieli pewne uzasadnione pretensje. Wykreślano określenie "rzeź Pragi", które weszło przecież do obiegu powszechnego. Wódz rosyjski nie mógł dokonać czegoś takiego. /.../"

Na początku 1990 roku szef likwidowanej cenzury zaproponował ministrowi Kozłowskiemu, by zatrudnił w MSW stu cenzorów z pięciuset, którzy znaleźli się bez pracy. Kozłowski miał odpowiedzieć, że MSW nie jest zsypem dla cenzorów. „Wszędzie indziej, ale nie do mnie".