Podobno wraz z coraz większą wolnością - a raczej postępującym "wyzwoleniem" - obyczajów, jest coraz mniej tematów tabu. Obserwując współczesne media głównego nurtu, można jednak odnieść przeciwne wrażenie. Wczoraj pisaliśmy o tym, jak małe zainteresowanie wzbudziła sprawa małżeństwa gejów, którzy wykorzystywali seksualnie co najmniej pięciu z dziewięciu adoptowanych przez nich synów. Ale podobnie "niezauważanych" historii jest więcej.
Każdy, kto był przez dłuższą chwilę w Stanach Zjednoczonych, lub choćby regularnie ogląda amerykańskie telewizje informacyjne (CNN, Fox News i MSNBC) wie, jak bardzo amerykańskie media kochają dramatyczne lokalne historie. Z lokalnych historii, np. gwałtów, morderstw czy wypadków, robi się często ogólnokrajowy news, który jest potem "grzany" z intensywnością co najmniej taką, jaką tabloidy i TVN "grzeją" sprawę Katarzyny W. Jest tak szczególnie wtedy, kiedy w historię tę można wpisać polityczny wątek, jak np. rasizm, homofobię lub prawo do posiadania broni. Tak było np. w sprawie czarnoskórego nastolatka Trayvona Martina, zastrzelonego przez białego policjanta, czy choćby tragedii w Newtown. Polityczne tło nie jest jednak nawet konieczne, jak pokazuje gorąco relacjonowana sprawa amerykańskiej studentki Amandy Knox, oskarżonej o zabójstwo współlokatorki. Jest jednak historia nieporównanie bardziej dramatyczna i ważna, która dopiero po kilku latach - i tylko dzięki upominaniu konserwatywnych dziennikarzy - doczekała się solidnego opisu w głównych mediach.
To sprawa doktora Kermita Gosnella z Filadelfii, lekarza aborcjonisty, który przez prawie 30 lat prowadził klinikę, w której w potwornych warunkach dokonywał tzw. "późnych" aborcji (i tych legalnych, i nielegalnych) tysięcy dzieci. Ława przysięgłych badająca sprawę Gosnella, opublikowała raport, w którym opisuje, jak wyglądał proceder aborcyjny w jego klinice. Nie wchodząc w nieprawdopodobnie makabryczne szczegóły, wystarczy powiedzieć, że jego metodą było sztuczne wywoływanie porodu i przecinanie - nożyczkami - rdzeni kręgowych dzieci. Zwłoki i części ciała przechowywał w różnych miejscach w gabinecie, w butelkach po wodzie, w kartonach po sokach, w pudełkach po butach. Wszystko było wykonywane brudnymi narzędziami, często przez niewykwalifikowanych praktykantów. W kilku przypadkach kończyło się to śmiercią nie tylko dzieci, ale również i matek. Co ciekawe, "tylko" około 40 procent z tych aborcji było nielegalnych, bo przeprowadzonych po 24 miesiącu ciąży.
Chyba jednak nie sam proceder jest tu najbardziej szokujący, ale fakt, że doktor Gosnell mógł go wykonywać przez długie dekady - i to mimo wielu skarg i kontroli urzędników. Czytamy w raporcie:
Departament [Zdrowia] miał kontakt z Kobiecym Towarzystwem Medycznym [taką nazwę nosiła klinika] już od 1979 roku, kiedy po raz pierwszy wydał zgodę na otwarcie kliniki aborcyjnej. Nie przeprowadził żadnej kontroli aż do 1989 (...) Już wtedy widoczne były liczne nieprawidłowości, ale Gosnellowi pozwolono kontynuować działalność, kiedy obiecał je naprawić. Kontrole w 1992 i 1993 roku też zanotowały różne uchybienia, ale znów nie upewniły się, że zostały naprawione. Po 1993 roku, nawet te kontrole pro forma się skończyły. Nie przez administracyjne znużenie, ale dlatego, że Departament z politycznych względów w ogóle zaprzestał kontroli w klinikach aborcyjnych. (...) Były też skargi na Gosnella. Kilku różnych prawników reprezentujących pokrzywdzone kobiety wielokrotnie kontaktowało się z departamentem. Lekarz ze szpitala dziecięcego z Filadelfii osobiście ostrzegł urzędników, że wiele z pacjentek Gosnella wracało od niego z taką samą chorobą weneryczną. Medyczny inspektor Hrabstwa Delaware poinformował z kolei, że Gosnell przeprowadził aborcję 30-tygodniowego dziecka 14-letniej dziewczynki. Departament dostał też oficjalne zawiadomienie, że pod opieką Gosnella zmarła 22-letnia Karnamaya Mongar.