Prawdopodobnie nigdy nie zdawalibyśmy sobie sprawy, jakie okropne i nieludzkie rzeczy dzieją się w przedszkolach, gdyby nie aktywistki "Feminoteki". Dopiero one odważyły się uświadomić nas, jak totalitarne praktyki panują w tych placówkach.
"Po pół roku w przedszkolu czterolatek dostaje płeć. Odgórnie, bez możliwości zmiany, nagięcia, bez szans na rys indywidualny. (...) Posyłasz do przedszkola miłą androginiczną istotę nieświadomą wartości metek; której obojętne jest, czy wkłada majteczki w wyścigówki, czy z kokardkami, o ile tylko nie spadają ani nie wbijają się w pupę. (...) A kogo odbierasz? Dziewczynkę w różowej baletowej spódnicy (zdejmowanej wyłącznie do snu i kąpieli), w białych skarpetkach z falbanką (mogą być brudne), świadomą swoich umiejętności i możliwości („Judo? Dziewczynki nie uprawiają judo. Dziewczynki chodzą na balet!"). Jeśli posłałaś do placówki chłopca, odbierasz chłopca. Zapomnij o chwilach, gdy z jego pozlepianych kaszką kołtunków z rozczuleniem wyplątywałaś podkradzioną siostrze spinkę z kokardą"
- czytamy w programie "Równościowe przedszkole", będącym alternatywą dla narzucających płeć planów nauczania w przedszkolach. Naszymi bohaterkami - autorkami programu - są same wybitne postacie:
Wszystkie są związane z Fundacją Feminoteka, żadna z nich nie ma kompetencji do pisania programów dla przedszkoli. Założycielka Feminoteki Joanna Piotrowska szkoli kobiety z WenDo (skrzyżowanie kursów asertywności z samoobroną), Ewa Rutkowska jest z wykształcenia filozofem, z zawodu „trenerką genderową". Najwięcej wspólnego z dziećmi, czy raczej z młodzieżą, ma Anna Dzierzgowska. Uczy historii w liceum. – Autorki programu to najlepsze w Polsce ekspertki w dziedzinie gender. Program nie jest dydaktyczno-metodyczny, więc w jego pisaniu nie musiały brać udział pedagożki.
Rodzice mogą więc odetchnąć z ulgą, wiedząc, że nad formacją ich dzieci czuwają najlepsze ekspertki w dziedzinie gender. Zresztą, nawet jakby nie odetchnęli, to nieważne, bo rodzice nie powinni mieć tu nic do powiedzenia.