Muszę się Państwu przyznać, że nigdy nie rozumiałem, dlaczego przymiotnik "nieparlamentarny" oznacza w naszym języku tyle, co "niecenzuralny" , "odrynarny", lub "prostacki". Nie rozumiałem, bo te trzy określenia ujmują esencję języka używanego w parlamencie, w którym zasiadają tacy giganci eleganckiej i kulturalnej polszczyzny jak Stefan Niesiołowski, Stanisław Pięta czy Janusz Palikot. (Swoją drogą, inny przymiotnik, "dyplomatyczny" w znaczeniu "układny", "ostrożny", "taktowny", w obecnej sytuacji też ma coraz mniej sensu, kiedy szef polskiej dyplomacji mówi o słynnym "dorzynaniu watahy" lub radzi księdzu "odstawić wino mszalne"). Przykładem bardzo "nieparlamentarnej" wypowiedzi zabłysnął dziś znany nam wszystkim Robert Biedroń, który najwyraźniej poczuł nieodpartą potrzebę podzielenia się ze światem swoimi przemyśleniami na temat papieża Franciszka. Choć "przemyślenia" to może za dużo powiedziane...
Papież Franciszek jest całkiem spoko. Dobrze mówi. Albo więc gadał z Dalajlamą albo pali dobre zioło. Trzymam za Ciebie kciuki Franek!
I trudno tylko się oprzeć wrażeniu, że poseł Biedroń lepiej niż z ławą poselską komponowałby się z ławeczką pod blokiem, otoczony podobnie myślącymi indywidualnościami. Myślę, że ani on, ani my nie zauważylibyśmy przy tym większej różnicy.