Na fotografii zamaszysta, elegancka, przystojna para w kapeluszach i jasnych prochowcach defiluje ulicą. Pani ma na głowie kapelusz taki trochę męski, niczym Marlena Dietrich. W ręku trzyma spore, kartonowe pudło. Wyszła właśnie od modystki i niesie w nim drugi kapelusz.
Już niedługo ta dama będzie wyprawiać się pociągiem po chleb. Z dużym workiem. Ktoś zrobił jej zdjęcie także w tamtych, wojennych czasach. Stoi na nim w ogrodzie ze smutną miną w jakiejś smętnej chustce na głowie i sweterku, z córeczkami, z którymi nagle została sama. Nie znam takiej babci. Nie potrafię sobie wyobrazić jej z ciężkim workiem na plecach. Przecież karminowa szminka w jej torebce i pachnące futro należą do intrygujących wspomnień mojego dzieciństwa. Każdego roku we wrześniu nawiedzają mnie tamte pokolenia.
W ostatnią niedzielę papież Franciszek potwierdził, że awantura, która obecnie trawi świat, to już ogień trzeciej wojny światowej. Płoną Afryka, Azja i Wschód Bliski i najbliższy. Ten pożar nas osacza.
Wojna jest totalną degradacją. Fizyczną i psychiczną. Moralną. Wojna uśmierca ludzi i sumienia. Kiedy milczy sumienie, milkną uczucia i zamierają wyższe racje. Wtedy ważne jest już wyłącznie, kto kogo.
Scenariusz europejskiej przyszłości, jak na razie, wciąż biegnie ku fatalnej kulminacji. Serce mówi – to niemożliwe, ale rozum nie daje beztrosko się oszukiwać. Niemcy, wypowiadając dziś słowo „Europa" mają na myśli siebie i nie widać chętnych do wybicia ich z tej buty i paranoi. Niemcy twierdzą, że Europa potrzebuje Rosji, a brzmi to jak decyzja, jak zarządzenie. Czytam ich polityczne analizy, w których wychodzą z założenia, że to Rosja jest sąsiadem Niemców, jakby było już po nas. Nie ma godziny wolnej od dreszczowców tej politycznej, medialnej propagandy, która zdaje się sprowadzać na nas najgorsze. Nawet serwisy samochodowe popadają w starogermańską megalomanię i bez zbędnej pruderii, jawnie reklamują swoich mechaników jako najlepszych z racji niemieckości, wobec ewidentnego, jak głoszą, braku powagi innych firm. Ten walec wciąż jedzie i nie ma komu go zatrzymać. Żyrinowski może więc sobie używać na nas do woli bez konsekwencji. Pomyśleć, że jeszcze niedawno żartowałam z miny pani Anieli, która nagle oświadczyła wbrew obowiązkowej, europejskiej poprawności, że „muliti – kuliti" się nie sprawdziło, czyli że trzeba liczyć tylko na swoich Niemców.