Kampania Magdaleny Ogórek przybiera coraz dziwniejszą formę. Kandydatka SLD na prezydenta, która zwołała na niedzielę konferencją prasową, by zaprezentować swój program, odczytała z kartki dosyć zawiłe oświadczenie, po czym opuściła salę, nie dając szans dziennikarzom na zadawanie pytań.
Z oświadczenia można było wyłuskać następujące deklaracje: obniżenia podatku dla firm z 19 do 15 proc., usprawnienia procesu zakładania firm, stworzenia systemu poręczeń i gwarancji dla młodych ludzi, którzy zdecydują się na rozpoczęcie działalności gospodarczej, włączenia klubów myśliwskich i strzeleckich w system obrony cywilnej kraju, nakierowania polskiej dyplomacji na promocję rodzimych przedsiębiorców oraz powołania komisji kodyfikacyjnej przy prezydencie, która miałaby „napisać prawo od nowa”, tak aby było proste i zrozumiałe dla obywateli.
Dr Ogórek oświadczyła też, że zasadę rozdziału Kościoła od państwa będzie realizowała, broniąc wierzących i niewierzących, gdy będą zagrożone ich prawa. Tego, co robiłaby w sytuacji konfliktu praw osób wierzących i niewierzących, już się nie dowiedzieliśmy, bo Magdalena Ogórek postanowiła nie odpowiadać na pytania.
W taki sposób nie zachowywał się nawet Włodzimierz Cimoszewicz, choć kandydując na prezydenta w 2005 r., był trudnym partnerem dla mediów. Nie zgadzał się np. na osobne wypowiedzi dla stacji telewizyjnych, które mają zwyczaj po konferencjach prasowych zabiegać o ekskluzywną wypowiedź. Byłam świadkiem, jak Cimoszewicz ofuknął dziennikarza telewizyjnego, który o to prosił. Było to zachowanie dosyć ekscentryczne, bo sympatia mediów elektronicznych w kampanii prezydenckiej odgrywa niebagatelną rolę.
Cimoszewicz jednak, po pierwsze, kilka dni później wycofał się z wyścigu prezydenckiego, a po drugie, gdy w nim uczestniczył, przynajmniej pozwalał na zadawanie pytań na konferencjach. Magdalena Ogórek tego nie zrobiła. Zupełnie jakby uznała, że da się wygrać wybory prezydenckie oświadczeniami i wpisami na Facebooku czy Twitterze. Niestety, w taki sposób można jedynie nastawić negatywnie do siebie dziennikarzy, którzy chcieliby się dowiedzieć np., czy zarzuty pod adresem męża pani Ogórek związane z jego pracą dla jednej z prywatnych uczelni są prawdziwe. Już w niedzielę fala krytyki tej konferencji rozlała się po Twitterze.
Jedno trzeba przyznać Sojuszowi. Osoby, które wymyśliły Magdalenę Ogórek na prezydenta, wsłuchały się w słowa krytyki po pierwszej konferencji prasowej i zmieniły wszystko, co wytknięto jako błąd. I tak kandydatka Sojuszu wystąpiła tym razem w dużej sali konferencyjnej w Sejmie, a nie w ciasnej salce w siedzibie partii przy ul. Złotej, i zamieniła żółtą sukienkę na szarą. U jej boku nie było ani szefa SLD Leszka Millera, ani nikogo innego, co miało podkreślać jej samodzielną pozycję. Za jej plecami pysznił się rząd flag polskich i unijnych, jak na kandydata na prezydenta przystało.