Kim jest po tych dziesięciu latach dla świata, dla Polski? Co się zmieniło – chciałoby się zapytać, gdyby nie natrętnie i od razu nasuwająca się konstatacja, że wszystko? Co zostało z naszego Papieża, wcześniej kardynała Karola Wojtyły, duszpasterza, Polaka, człowieka. Czyżby prawdą było, że tak niewiele?
Często w rozmowach o dziedzictwie św. Jana Pawła II spotykam się z gorzką uwagą, że „Duch, który zstąpił, by odmienić oblicze tej ziemi", na zawsze opuścił Polaków, że zagubiliśmy tak intensywnie rozbudzone przez Papieża poczucie jedności i solidarności. Gdzież te narodowe święta, jakimi były Jego pielgrzymki, gdzie atmosfera życzliwości, rozbudzone poczucie narodowej dumy, optymizmu i zwykłej, ludowej wiary? Gdzież przesłanie, które nam zostawił? Encykliki, których nikt nie czyta? Poczucie wspólnego etosu, które zbudował, a które rozmieniliśmy na drobne.
W istocie można mieć wrażenie, że zamieniliśmy żywego Karola Wojtyłę na obrazek z aureolą. Stał się odległym świętym z ołtarza. Rzekomo. Na szczęście rzekomo, bo przecież mamy dowody, że Jego dziedzictwo wciąż żyje. To z jednej strony odmienione oblicze Kościoła otwartego na świat i ludzi, wrażliwości społeczne i etniczne. Wcześniej tego nie było. Z drugiej strony to odmieniona Polska. Trudno sobie wyobrazić upadek komunizmu bez Jego udziału. Dziś realiów tamtych czasów nikt już niemal nie pamięta. To także Jego dzieło.
I jeszcze polski Kościół. Przed Nim oblężona twierdza chroniąca we wnętrzu murów zagrożony przez obcą ideologię naród, dziś otwarta instytucja kształtująca postawy religijne i obywatelskie. Czy jest lepszy niż za Jego życia? Na pewno nie gorszy, inny.
Na koniec my sami. Czyż doświadczenie Jego obecności nie było formacyjne? Nie zostawiło śladów w naszym poczuciu dumy, godności, człowieczeństwa? Trudno się z tym kłócić, tak jak z przekonaniem, że trzeba te ślady pielęgnować, byśmy w tym ledwie rozpoczętym stuleciu umieli iść przed siebie z podniesioną głową.