„Sewastopol" to jeden z dwóch okrętów desantowych – helikopterowców typu Mistral, których Francja nie dostarczy Rosji. Wszystko wskazuje na to, że nie dostarczy ich nigdy, czyli jamais.
To bardzo pozytywny efekt francuskiego zwycięstwa w polskim przetargu na helikoptery transportowe. Przetargu, którego wynik może budzić wątpliwości społeczno-ekonomiczne (los załóg w przegranych zakładach) czy technologiczne, ale nie powinien wywoływać zastrzeżeń w kwestii znacznie ważniejszej – bezpieczeństwa kraju. I to na długie lata.
Sprawa mistrali to gorący kartofel, który prezydentowi François Hollande'owi pozostawił poprzednik i przeciwnik polityczny – Nicolas Sarkozy. To Sarkozy podpisał umowę z Moskwą przewidującą na dodatek kary za niedostarczenie okrętów. Hollande nie miał też po swojej stronie opinii publicznej – zdecydowana większość Francuzów, nie bacząc na to, co Kreml wyprawia na Ukrainie, uważała, że mistrale powinny popłynąć do Rosji. Hollande zdecydował, że nie popłyną, bo politycznie się to Francji nie opłaca.
A przy okazji nie opłaca się także ekonomicznie. Francuzi od miesięcy słyszeli bowiem z Warszawy, że trudno sobie wyobrazić, by zaopatrywali w broń prowadzących wojnę na Ukrainie Rosjan i jednocześnie zatrwożonych odrodzonym rosyjskim imperializmem Polaków. I wyciągnęli wnioski.
Sprawa helikopterowców Mistral, których nie dostaną Rosjanie, i helikopterów Caracal, które kupimy od Francuzów, jest czymś więcej niż historią przetargu za wiele miliardów złotych. Przede wszystkim Polska związała się silnymi więzami ekonomiczno-polityczno-militarnymi z jedynym w Unii Europejskiej krajem – poza wahającą się, czy z niej nie wyjść, Wielką Brytanią – który chce i może odgrywać rolę potęgi wojskowej.