Mimo to najpoważniejsze sankcje, jakie na Moskwę nałożyły państwa Unii Europejskiej (co nie znaczy, że bardzo dotkliwe, bo takimi się nie okazały), lada moment mogą zniknąć. Do ich przedłużenia potrzebna jest jednomyślność 28 krajów członkowskich Wspólnoty, a tej – jak wynika z doniesień dobrze zazwyczaj poinformowanych dzienników ekonomicznych z Wielkiej Brytanii i USA – nie ma. Wręcz przeciwnie – do niechętnych od dawna gospodarczym sankcjom krajów mniej wpływowych, takich jak Grecja czy Czechy, dołączyły te z pierwszej ligi – Francja i Włochy.

Rosja jest cierpliwa, państwa Zachodu nie. One przebierają nogami, by robić interesy jak dawniej – jak gdyby nic się nie stało, jakby żadnej wojny i żadnego wymuszania zmian granic nie było. To przebieranie odbywa się w sprzyjających warunkach, bo wojna ucichła, Mariupol nie wpadł w ręce rosyjskich separatystów, a problemu granic i tak się w najbliższym czasie, czyli do czerwcowego spotkania przywódców Unii, nie rozwiąże.

W tej nagłej operacji „Ocieplenie" niepokoi nie tylko to, że czołowe państwa unijne nie zauważają, iż Rosja jest taka sama, jaka była w momencie wprowadzania sankcji. Obawiać się też można planów Stanów Zjednoczonych. Wiele wskazuje na to, że są gotowe do układu: my się mniej interesujemy Ukrainą, a wy, Rosjanie, pomagacie nam na Bliskim Wschodzie.

Nie wiadomo, skąd się bierze wiara w to, że Rosja pomoże Zachodowi w tamtym regionie. Wiele razy miała okazję i tego nie uczyniła. Choćby po użyciu przez Baszara Asada broni chemicznej. A było to parę miesięcy przed kijowskim Majdanem, rok przed poważnymi sankcjami Zachodu nałożonymi na Rosję.

I wreszcie niepokoić może też to, że różne odsłony operacji „Ocieplenie" nie wywołują reakcji Polski. A polski przewodniczący Rady Europejskiej pozostaje bezsilny.