Sprawę można było rozstrzygnąć już na piątkowych głosowaniach. PO, której zależy, by zdążyć z projektem regulującym in vitro jeszcze przed końcem kadencji Bronisława Komorowskiego, nie skorzystała jednak z okazji do przegłosowania swojego pomysłu.
- Głosowanie w dniu spotkania premier Ewy Kopacz z papieżem Franciszkiem będzie świetnie wyglądać - ironizował w rozmowie z nami jeden z konserwatywnych posłów PO. Jednak jak wynika z naszych informacji dużego buntu w PO w tej sprawie nie będzie. Wyłamie się kilku konserwatystów z Markiem Biernackim na czele, ale to nic w porównaniu z niedawnym podziałem klubu niemal na pół w głosowaniu dotyczącym wprowadzenia pod obrady projektu SLD dotyczącego związków partnerskich.
PO nie może być też pewna PSL, bo tam może być dużo większy rozłam, ale większość powinni zapewnić posłowie SLD i ugrupowania Janusza Palikota. Mimo to w obliczu kryzysu w ekipie rządzącej każde, nawet najmniejsze, pęknięcie może pogłębić obraz erozji władzy. Poza tym trudno byłoby wskazywać PiS jako jedyną siłę sprzeciwiającą się in vitro.
Dlatego ustawa będzie pewnie głosowana na kolejnym posiedzeniu Sejmu. Tuż po zaplanowanej na 20 czerwca konwencji, na której PO zaprezentuje nowy program. Nie tak miała jednak wyglądać ta sprawa. Już w kampanii prezydenckiej PO próbowała "grillować" nią PiS. Nieskutecznie. Problemy, które piętrzą się teraz i rozbudzone wyborami prezydenckimi oczekiwanie zmian gospodarczych, sprawiają, że in vitro nie przyniesie rządzącym tylu punktów, ile zakładali wcześniej.