Syn dyplomaty wychowany na Zachodzie, nasiąkł tamtejszą mentalnością i nie przypuszczał, że będzie królował w nieznanym mu Syjamie (taką nazwę nosił wówczas jego kraj). Dopiero nagła śmierć króla Anandy sprawiła, że zasiadł na tronie w 1950 roku. Ubrany w ceremonialne szaty i otoczony czcią boską, ale pozbawiony realnej władzy miał być marionetką w rękach generałów obalających się nawzajem w kolejnych przewrotach wojskowych. Nie podjął z nimi otwartej walki, najpierw zadbał o prestiż wśród zwykłych ludzi. Poświęcił osobisty majątek na poprawę zaopatrzenia ubogiej wsi w wodę oraz na praktyczne pokazywanie rolnikom, że niekoniecznie muszą uprawiać opium, tuczyć tym gangsterów, że są inne dające godziwy zysk rośliny. Dopiero, gdy pokochały go miliony biedaków, odważył się wystąpić w telewizji i huknąć na żołdaków, gdy ci po raz kolejny wyprowadzili czołgi na ulice. Dzieje powojennej Tajlandii – podobnie jak dzieje wyzwalającej się z komunizmu Polski – znaczone są bowiem kolejnymi protestami społecznymi, jeszcze bardziej krwawo niż u nas tłumionymi. Tylko, że w Polsce ich siłą napędową byli robotnicy, czasem studenci, tam ograniczały się do uniwersytetów.