Świetny wynik partii Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry w ostatnich wyborach parlamentarnych pokazuje, że Jarosław Kaczyński przeliczył się w kalkulacjach. Dał każdemu z koalicjantów kilka biorących miejsc na listach do Sejmu, zakładając, że każdy z nich wprowadzi maksymalnie pięciu–siedmiu posłów. A biorąc pod uwagę, że PiS spodziewał się wyniku znacznie wyższego, a przede wszystkim znacznie większej liczby posłów, kilku koalicyjnych posłów nie stanowiłoby problemu.
Ostatecznie z list Zjednoczonej Prawicy weszło 235 posłów, w tym 18 gowinowców i 19 ziobrystów. Kaczyńskiego zawiódł polityczny instynkt. Gowin dzięki wytężonej kampanii i wspieraniu własnych kandydatów w różnych okręgach wziął znacznie więcej, niż mógł się spodziewać. Również Ziobro i jego ludzie, np. Patryk Jaki, wspierali swoich, pomocna okazała się również TVP, w której ziobryści byli dobrze reprezentowani. W efekcie 37 posłów z obecnej większości to koalicjanci. Ziobro i Gowin z zakładników Kaczyńskiego, sami stali się panami sytuacji. Prezes myślał, że trzyma przystawki, a okazało się, że wyhodował drapieżców.
Frontalny atak, który w ostatnich dniach przeprowadził Patryk Jaki, wynika właśnie z układu sił, jaki pojawił się po wyborach. Można go czytać jako próbę rozwiązania przy okazji przez grupę Ziobry swych fundamentalnych problemów. Ich symbolem jest Mateusz Morawiecki, dlatego i otwarcie, i zakulisowo ziobryści uderzają w premiera, twierdząc, że jego miejsce powinien zająć Kaczyński. Ziobro z Morawieckim ma na pieńku w wielu sprawach. Przede wszystkim premier nie pozwala grupie Ziobry na jeszcze większą ekspansję w spółkach Skarbu Państwa. Ziobro sprzymierzył się z Beatą Szydło, która nie kryje niechęci do Morawieckiego. Morawiecki też chętnie pozbyłyby się obecnego prezesa TVP Jacka Kurskiego. TVP nie tylko marginalizuje premiera, ale też zdaniem otoczenia Morawieckiego zaszkodziła PiS – po pierwsze przesadzając z propagandą, po drugie odpowiadając za zaskakująco dobry wynik Konfederacji. Ziobryści i Kurski byliby szczęśliwi, gdyby Morawiecki przestał być premierem.
Tyle tylko, że z naszych informacji wynika, że Kaczyński miał już zdecydować, że Morawiecki pozostanie premierem. By odzyskać wyborców, którzy poszli zagłosować m.in. na PSL, czy by wygrać wybory prezydenckie, PiS nie potrzebuje utwardzania politycznego przekazu. W efekcie ziobryści, atakując Morawieciego, de facto uderzają w samego Kaczyńskiego i kwestionują linię polityczną, jaką postanowił on przyjąć po wyborach. W dodatku wykorzystują przy tym sytuację będącą następstwem błędu samego Kaczyńskiego, który nie doszacował poparcia dla koalicjantów. Jakkolwiek zakończy się ta rozgrywka, pewne jest jedno: prezes PiS nie zapomni o tym, że ktoś usiłował uderzyć pośrednio w niego samego, testując jego polityczną siłę i stabilność systemu władzy.