Sprawa Kamila A., który chce pozwać okradziony przez niego sklep za to, że ceny towarów, które ukradł, nie zgadzały się tymi, które widniały na półce, i teraz ma kłopoty z policją, najlepiej pokazuje, że od kilku miesięcy złodziejski proceder nabiera rozmachu. I nie chodzi tu o liczbę przestępstw, lecz o straty. Z policyjnych statystyk wynika, że liczba stwierdzonych kradzieży wynosi ponad 200 tys. rocznie. Teraz jednak złodziejstwo stało się bardziej opłacalne.
Do listopada 2013 r., jeśli złodziej ukradł towar na kwotę do 250 zł, odpowiadał za wykroczenie. Jeśli za więcej – za przestępstwo. Od ponad pół roku ta graniczna wartość jest określona jako jedna czwarta minimalnego wynagrodzenia, ustalana na podstawie ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę. Dziś daje to 420 zł.
Rosnąca liczba droższych kradzieży (w ramach tego limitu) niepokoi handlowców. Polska Izba Handlu już podczas prac nad podniesieniem granicy kwotowej ostro protestowała.
– Pojedyncza kradzież nie przedstawia aż takiej wartości, ale w ciągu roku może się zebrać niebagatelna kwota – mówi Marianna Długopolska, która skrzyknęła w internecie pokrzywdzonych sklepikarzy.
Na zmianie zyskała policja. Przestała być zasypywana zgłoszeniami drobnych kradzieży. Czy jednak trzeba było zmieniać przepisy, by przy tym tracili handlowcy?