Są firmy, które naciągają szkoły. Metody są dwie: na ucznia i na sponsora. Dyrektorzy mogą się nabrać na obie, myśląc, że pomogą dzieciom bądź placówce.
– Docierają do nas sygnały o pozyskiwaniu od dzieci danych osobowych ich rodziców w celu zaoferowania uczestnictwa w kursach szybkiego czytania, technik pamięciowych czy kursach językowych – przyznaje Małgorzata Kałużyńska-Jasak, rzecznik generalnego inspektora ochrony danych osobowych.
Urobek z pokazowej lekcji: stos adresów
Handlowcom łatwiej jest dotrzeć do dzieci niż do rodziców. Wystarczy przekonać władze szkoły, że ich wizyta przyniesie same korzyści. W jeden dzień mogą odbyć spotkania nawet z setką uczniów. Dyrektor po fakcie przekonuje się, że prawdziwym celem było zebranie cennych informacji.
W ostatnich tygodniach głośno było o firmie, która podczas lekcji pokazowych zbierała adresy i numery telefonów rodziców od dziesięciolatków, by przedstawić ofertę. Dyrektorka szkoły wyjaśniała, że zgodziła się na pokaz technik szybkiego czytania, bo chciała pomóc uczniom z małej wiejskiej szkoły w przyswajaniu wiedzy.
– Miesięcznie dzwoni kilka firm z różnymi propozycjami, np. przeprowadzenia bezpłatnego badania wzroku czy kręgosłupa – opowiada Iwona Sobka, dyrektor Szkoły Podstawowej w Dobczynie w woj. mazowieckim. Wyniki są wysyłane na adres e-mailowy lub zamieszkania pozyskany podczas badania.